obywatelle

joined 5 years ago
MODERATOR OF
[–] [email protected] 1 points 5 months ago

A to Midtermy nie są w 2026?

[–] [email protected] 2 points 5 months ago

Meh, nie ma jakiegoś "konsekwentnego iścia". Całym kontynentem targają napięcia i wahania, raz w jedną, raz w drugą stronę. UK już miało iść w stronę prawicy, potem nie poszło, teraz znowu idzie. Włochy miały prawicowego dupka u władzy przez lata, Francja jest podzielona podobnie jak Niemcy, tylko z większą sympatią do lewicy, Czechy miały swoje wycieczki ale nie poszły w tak ekstremalną stronę jak Słowacja, Polska odbiła ku liberałom, kraje bałtyckie trzymają swoich populistów w ryzach (pewnie dlatego że to ruscy agenci...), a Hiszpania i Portugalia mimo tego że były autorytarnie rządzone bardzo długo, jak dotąd się nie faszyzują - chociaż w obu przypadkach lewica robi tam duuuużo żeby zmarnować dawne poparcie społeczne.

[–] [email protected] 1 points 5 months ago (4 children)

Znaczy no, ja tez mam to w tyłku, po prostu nie piszę tam nic, co mogłoby mi zaszkodzić.

[–] [email protected] 6 points 5 months ago (3 children)

Polska tak czy owak nie ma żadnych pozycji obronnych: to kraj po którym łatwo przejechać się walcem, niezależnie od tego czy jego armia jest akurat dobrze czy źle uzbrojona. Historia świadkiem. Poza tym ja kłaść główki pod ogień karabinów nie mam zamiaru, nawet gdyby nagle uznano że w ramach tęczowego militaryzmu wszystkie transy jednak mają "służyć". Tzn. na pewno nie pod przymusem.

Mnie niepokoi tradycyjnie co innego: opłakany stan obrony cywilnej. To jest tragedia. Mówiło się o tym przejściowo przez chwilę z rok-dwa temu, ale tez tylko mówiło. Temat zdechł. NIC nie zostało zrobione. I już nawet czniać inwestycje, schrony, cokolwiek: idzie o to że nie powstało nawet ćwierć regulacji zmuszających np. inwestorów do pewnych działań, nie było audytu infrastruktury, nie było kuwa nic. Jeśli ktoś myśli że ludność cywilną ochronią Patrioty to ja mu gratuluję myślenia.

[–] [email protected] 3 points 5 months ago (2 children)

Na szczęście aż tak źle może nie być. Neoprawica europejska, podobnie jak amerykańska, ma IMHO swoje okno czasowe właśnie teraz. I AfD mimo dużego poparcia poniosło porażkę, bo nie udało się jej stać ani siłą zwycięską, ani ogonkiem u wagi. Płacz brytyjskiej (nie tylko, ale akutat śledzę xD) alt-prawicy pokazuje dużą skalę rozczarowania. Musk i Vance sami przyjechali zrobić im kampanię, a mimo tego CDU razem z SPD będzie mieć stabilną większość parlamentarną.

Oczywiście jestem lipnym prorokiem, więc nie powiem że w przyszłości te wszystkie ugupowania nie mogą się jeszcze odgryźć, ale imo kończy im się czas. Trump i inni idą, jakby jutra miało nie być, oni nie mają planu na Długi Marsz. Miało udać się podpalić świat dopóki nie okrzepł po ostatnim kryzysie, a teraz z roku na rok będzie coraz trudniej.

[–] [email protected] 2 points 5 months ago

Całej społeczności "liberalizm" nie powinno być na szmerze. Ale tak to jest jak jakaś osobliwa wizja "inkluzywności" fediwersum wchodzi za mocno.

[–] [email protected] 2 points 5 months ago

Jak coś to na FP Napromieniowani.pl można poczytać aktualizacje. Ogólnie nie jest dobrze: dron wyrządził większe szkody niż powinien, bo zniszczył nie tylko poszycie, spowodował też pożar wewnątrz struktury i osłabił część konstrukcji. Pali się np. wełna skalna spajająca całą strukturę. Nie pytajcie mnie co to - tamtejsi piszą, że to nie jest material łatwopalny, pali się w ok. 1000 stopni. Tyle że niestety dron miał ładunek wybuchowy który generuje temperaturę dużo wyższą.

Nie wiadomo co będzie.

[–] [email protected] 1 points 5 months ago (6 children)

That's what she said!

[–] [email protected] 5 points 5 months ago* (last edited 5 months ago) (1 children)

Sama miałam problem ze znalezieniem odpowiednich źródeł które tłumaczą to jasno, więc skompiluję ci co wiem. Flotą Cieni (Shadow Fleet, Ghost Fleet) nazywa się zbiorczo taki putinowski przekręt:

  • Rosja nie może sprzedawać legalnie ropy na rynki zachodnie, a ta nieliczna która płynie legalnie (np. do Indii) ma narzucony limit cenowy
  • ergo Rosja ma bardzo ograniczone możliwości zarobku na surowcu którego ma dużo;
  • żeby ten zasób spieniężyć, cała masa ropy (nieprzetworzonej) jest transportowana drogą lądową do portów, zwykle bałtyckich;
  • żeby uniknąć sankcji, nie tankuje się jej oficjalnie na żadne statki które są zarejestrowane w światowym systemie i namierzalne jako należące do łatwo identyfikowalnych armatorów/spółek/etc;
  • zwykle w tym celu wykorzystywane są statki dawno wycofane z oficjalnej "służby", nie znajdujące się w żadnych obecnych bazach danych, albo znajdujące się w nich pod przestarzałymi wpisami (tak, często oznacza to że są to pływające rudery z przeciekającym dnem i rdzą widoczną z daleka na całym poszyciu, stąd pewnie ta postapokaliptyczna nazwa);
  • statki pływają np. pod banderami republik bananowych, są rejestrowane na firmy-słupy, nie mają dokumentów ani aktualnego ubezpieczenia;
  • stosowany jest tzw layering, czyli statek pozornie należy do firmy X, która jest spółką-córką firmy Y, ale w firmie Y udziały ma jakiś mały podmiot zarejestrowany na Kajmanach czy gdziekolwiek - celem jest ukrycie informacji o pochodzeniu statku i jego prawdziwym ładunku;
  • jednostki nie zawijają z ładunkiem do portów należących do jurysdykcji które obejmują Rosję sankcjami, przeładunek towaru np. z tankowca do tankowca odbywa się na wodach międzynarodowych - tam dokonuje się swoistego "prania ropy", gdzie ładunek niepostrzeżenie trafia na zupełnie legitną jednostkę, albo jest rozdzielany;
  • grunt to zasada, by towar pozostał na międzynarodowych wodach, gdzie nie sięga władza żadnego państwa i gdzie żadna narodowa jednostka nie może go zatrzymać;
  • portami docelowymi są często porty Ameryki Południowej, ale też np. Chiny - ogólnie kraje, które handlują z Rosją;

ALE

Wszyscy dobrze wiedzą, tzn tajemnicą Poliszynela jest to, że kraje tzw. Zachodu mają wielki apetyt na tę ropę, zwłaszcza teraz, kiedy jest tak tania i można skorzystać z okazji. Wszyscy wiedzą również (choć nikt oficjalnie tego nie przyzna), że tę ropę kupuje również USA - oczywiście przez pośredników, również zacierając ślady, albo zasilając nią swoje zamorskie terytoria i/lub inwestycje, nieistotne zresztą. USA jest rynkiem w ogromnym stopniu zależnym od ropy i w ostatnich latach raczej nie może narzekać na nadmiar tanich jej źródeł.

Sankcje UE nakładane na Flotę Cieni są mizerne i nieskuteczne, bo legislatorom trudno namierzać wciąż zmieniające się podmioty, właścicieli i jednostki pływające. Za każdą zatrzymaną na europejskich wodach łajbę (najczęściej bez ładunku) Rosja postawia kolejny ponad 15-letni szmelc który pojawia się znikąd. Widać go nawet na Marine Traffic, ale oficjalnie nie wiadomo do kogo należy. Coś tam w tym roku uszczelnili, ale to jak łatanie durszlaka.

Ergo ropa sobie pływa. I kolejną tajemnicą poliszynela jest, że panuje bardzo ciche porozumienie między Ukrainą a USA. Ukraina może do woli niszczyć rosyjskie fabryki sprzętu wojskowego etc., ale ma być bardzo ostrożna przy waleniu pociskami w rafinerie, przepompownie i całą ogółem infrastrukturę paliwową. Wywiad orientuje się mniej więcej, które z tych placówek produkują paliwo dla frontu czy armii, a które "na eksport" za pomocą Floty Cieni. Te pierwsze nooo, powiedzmy że można atakować (a przynajmniej Biden w końcu pozwolił), za to te drugie lepiej zostawić w spokoju jeśli chce się dalszej pomocy USA.

Zełeński kiedy już otrząsnął się ze swojej dziecinnej reakcji na to, że Trump ustawia negocjacje pokojowe z Rosją ponad głową Ukrainy, poszedł po rozum do głowy i zagrał z USA jak równy z równym. Pod pretekstem "ojej pomyliło nam się" kazał wycelować rakiety i drony dokładnie w kompleksy, o których wywiad wie od dawna, że produkują paliwo głównie dla Floty Cieni.

Stąd wkurw Trumpa. Trump wcale nie jest zły na to, że Zełeński "złamał umowę dotyczącą metali ziem rzadkich". Jest zły na to, że Ukraina dysponuje obecnie środkami za pomocą których może dość łatwo zniszczyć część źródełka taniej benzynki. ZSU w ostatnich latach nauczyły się robić cuda z dronami i potrafią niszczyć cele znajdujące się nawet 1000km w głębi Rosji. Trump jest zły bo wie, że jego blef nie wypalił: chciał zmusić Zełeńskiego do oddania USA ukraińskich złóż prawie za darmo, bez żadnych gwarancji na przyszłość. Teraz będziemy świadkami przepychanki i w sumie wygra ją strona, która ma większe cojones. Trump już sondował możliwości amerykańskiego ustępstwa, wysyłając tam tego kolesia co ma nazwisko jak płatki śniadaniowe, ale na razie medialnie ciągle trzyma przed tzw ludem pozę, że jest kurła niezwyciężony i nikt nic mu nie narzuci.

Jak się skończy ten konkurs mierzenia siurków, to w końcu (może) wejdzie prawdziwa polityka i prawdziwe negocjacje. I tutaj wszystko zależy od postaw obu stron. Na razie taktycznie jest co najmniej 1:1, zobaczymy czy Zełeński ma siłę, żeby wytrzymać ewentualny backlash.

Wklejam ci jeszcze wideło z Bloomberga z zeszłego roku, na którym dziennikarz podpływał blisko jednostki z Floty Cieni. Jeśli pytasz o zagrożenie ekologiczne to tak, jest ogromne. Jakiś czas temu dwa takie tankowce zatonęły na Morzu Czarnym.

https://www.youtube.com/watch?v=Azm4yKKIlqE

[–] [email protected] 3 points 5 months ago (3 children)

Europa po prostu nie może sobie pozwolić na odcięcie od rosyjskich komponentów. Tak jak USA nie może sobie pozwolić na odcięcie od ropy ze statków z Floty Cieni. Stąd megawkurw po tym, jak Zełeński rozkazał atak dokładnie na te rafinerie które tę flotę zaopatrywały. I prawdziwy powód wściekłości Trumpa, który wie, że czy chce czy nie, musi teraz negocjować - niezależnie od tego co wykrzyczy w mediach.

[–] [email protected] 3 points 5 months ago (1 children)

O, bardzo fajnie. Tyko mam teraz zagwozdkę, bo dawno nie widziałam tego filmu dostępnego online w porządnej jakości...

 

Kalifornia nie radzi sobie z upałami. "Skupiliśmy się na samochodach elektrycznych i energii słonecznej, ale zapomnieliśmy o biedniejszych"

ALEXANDER NIEVES, Politico

Ekstremalne upały zabijają więcej Kalifornijczyków niż wszystkie inne zjawiska pogodowe razem wzięte. Tamtejsze władze zdają się jednak zapominać o najbiedniejszych. Przeciwdziałanie skutkom ekstremalnych upałów nie należy do priorytetów rządzących.

Skwarne letnie temperatury sprawiły, że ekstremalne upały pojawiły się w zbiorowej świadomości narodu amerykańskiego. Jest tylko jeden problem: trudno jest przekonać polityków, aby się nim przejęli. Nawet w Kalifornii — gdzie wprowadzono pierwszy w kraju standard ciepła dla tych, którzy wykonują pracę na zewnątrz oraz nowe prawo mające na celu stworzenie systemu rankingu dla fal upałów — kwestia ta nie zyskała jeszcze politycznej uwagi. Zwolennicy walczyli o zapewnienie funduszy na pomoc mieszkańcom w dostosowaniu się do wysokich temperatur, a urzędnicy państwowi powoli egzekwowali zasady bezpieczeństwa pracowników.

Sposób, w jaki Kalifornia radzi sobie z ekstremalnymi upałami, nie wróży dobrze zdolności Amerykanów do radzenia sobie ze skutkami rosnących temperatur. A te najprawdopodobniej zaszkodzą w szczególności ludziom, którzy nie mają dostępu do klimatyzacji i którzy już są w złym stanie zdrowia. — Skupiliśmy się na priorytetach, w ramach których chcemy przekonać ludzi do zakupu. Chodzi o nową technologię, mówi się o pojazdach elektrycznych i energii słonecznej na dachach — powiedziała Anna Caballero, członkini senatu Kalifornii, demokratka z Central Valley, która reprezentuje społeczności wiejskie należące do najbiedniejszych w stanie. — Nie skupiliśmy się na wpływie zmian klimatycznych na rodziny o niższych dochodach — podkreśla.

Podczas gdy prezydent Joe Biden ogłosił w zeszłym tygodniu federalne wysiłki na rzecz śledzenia chorób związanych z upałami, kalifornijscy urzędnicy zaczęli zwracać większą uwagę na zgony spowodowane upałami w 2021 r. Stało się to po tym, jak "Los Angeles Times oszacował", iż wysokie temperatury zabiły prawie 4 tys. osób w latach 2010-2019 — to ponad sześć razy więcej niż wskazują oficjalne szacunki stanowe. Dane te przyćmiewają liczbę ofiar śmiertelnych bardziej dramatycznych zjawisk pogodowych, takich jak pożary, powodzie i wichury. Według danych National Weather Service mniej niż 300 Kalifornijczyków zginęło w wyniku tych zdarzeń w tym samym okresie.

— To był szok dla departamentu — powiedział Paul English, były epidemiolog z Kalifornijskiego Departamentu Zdrowia Publicznego i dyrektor programu Tracking California Instytutu Zdrowia Publicznego, który publikuje dane dotyczące zdrowia środowiskowego. — Myślę, że problemem był brak zrozumienia skali problemu — stwierdził.

Przepisy o pracy w rosnących temperaturach

W zeszłym roku ustawodawcy nakazali stanowemu departamentowi zdrowia publicznego zbudowanie systemu gromadzenia danych w czasie rzeczywistym z izb przyjęć, ale nie jest on jeszcze uruchomiony. Urzędnicy nie wiedzą, kiedy zostanie wdrożony — w rozmowie z POLITICO podali, że wciąż jest w fazie planowania.

Tymczasem Cal/OSHA, agencja, której zadaniem jest opracowywanie stanowych przepisów dotyczących miejsc pracy, nie sfinalizowała jeszcze przepisów dotyczących pracy w takich pomieszczeniach, jak magazyny i restauracje, mimo że ustawodawcy pierwotnie wyznaczyli termin na 2019 r. I chociaż Kalifornia ustanowiła pierwszy w kraju standard dotyczący ciepła dla osób pracujących na zewnątrz w 2005 r., egzekwowanie przepisów okazało się trudne. Według najnowszych danych opublikowanych przez stan, ponad jedna trzecia z 349 stanowisk egzekwowania prawa w Cal/OSHA jest obecnie nieobsadzona.

W ankiecie przeprowadzonej wśród 1,5 tys. robotników rolnych przez UC Merced Community and Labor Center około połowa ankietowanych stwierdziła, że ich pracodawcy nie zawsze zapewniają wymagane przerwy na odpoczynek. Z kolei jedna czwarta powiedziała, że nie zawsze ma dostęp do czystej wody pitnej.

Podczas gdy gubernator Gavin Newsom z Partii Demokratycznej przeznaczył ok. 865 mln dol. w zeszłorocznym budżecie na wieloletnie programy ekstremalnych upałów, obejmujące dotacje dla samorządów lokalnych i fundusze na sadzenie drzew, w tym roku on i prawodawcy obcięli prawie 40 proc. tych pieniędzy, aby zlikwidować deficyt. Zwolennicy twierdzą, że nawet przed cięciami wydatki na ogrzewanie stanowiły niewielki ułamek pakietu klimatycznego o wartości 54 mld dol.

Pilotażowy projekt stworzony w zeszłym roku w celu budowy "centrów odporności społeczeństwa" jako schronienia podczas fal upałów stracił cały budżet w wysokości 160 mln dol. na przyszły rok. Cięcia nie powstrzymały Newsoma przed chwaleniem reakcji Kalifornii na ekstremalne upały. W komunikatach prasowych była mowa o tym samym programie ośrodków odporności społeczności, który ma stracić fundusze w przyszłym roku.

Biuro Newsoma nie odpowiedziało bezpośrednio na pytanie, czy uważa, że stan powinien wydawać więcej na ekstremalne upały. Zamiast tego stwierdziło w oświadczeniu, że "Kalifornia podejmuje więcej działań niż kiedykolwiek wcześniej, aby zapewnić ludziom większe bezpieczeństwo".

Zwolennicy czują się zniechęceni tym, co cięcia zapowiadają dla Kalifornii — i społeczeństwa. Krótko mówiąc: zmuszają je do ponoszenia kosztów ekstremalnych upałów. — Sprawiedliwość klimatyczna jest często podnoszona jako priorytet przez urząd gubernatora i ustawodawcę, ale wycofanie tego programu, pomimo utrzymania wielu innych funduszy, jest niezwykle rozczarowujące — powiedział Amee Raval, dyrektor ds. polityki i badań w Asian Pacific Environmental Network, jednej z grup, które przewodziły naciskom na centra odporności.

Grupy mają nadzieję na uzyskanie większych funduszy poprzez obligacje — pozwoliłyby one państwu finansować programy środowiskowe z pożyczonych pieniędzy. Naciskają na ustawodawców, aby włączyli więcej niż 500 mln dol. do obecnego budżetu walki z ekstremalnymi upałami, wynoszącego 1.6 mld dol.

Niewystarczające fundusze

Propozycja klimatyczna będzie jednak musiała konkurować z kilkoma innymi środkami obligacyjnymi. Istnieje też świadomość, że niezależnie od tego, ile władze przeznaczą na ten cel, będzie to niewystarczająca kwota. — 500 mln dol. nas tam nie zaprowadzi — powiedział Caballero. — 1,5 mld dol. jest lepszym rozwiązaniem, ale mam przeczucie, że po zsumowaniu będzie to o wiele więcej. Może to być nawet 100 mld dol. Pojawia się więc pytanie, czy jesteśmy gotowi dokonać tego rodzaju inwestycji? — dodaje.

Grupy zajmujące się sprawiedliwością środowiskową i zdrowiem publicznym mają nadzieję, że perspektywa modernizacji mieszkań i instalacji pomp ciepła zachęci politycznie potężne związki zawodowe do zaangażowania się. Patrzą szczególnie na takie grupy, jak stosunkowo nowa koalicja 13 związków, w tym SEIU California, California Federation of Teachers i United Steelworkers, która planuje tej jesieni stworzyć platformę polityczną obejmującą ekstremalne upały.

Miejsca pracy są kluczowe

Według Boba Raymera, dyrektora technicznego California Building Industry Association, około dwie trzecie z 14 mln domów i mieszkań w Kalifornii zostało zbudowanych przed zaostrzeniem przepisów dotyczących efektywności energetycznej w 1981 r. Oznacza to, że wiele z tych mieszkań ma niewielką lub żadną izolację, cienkie okna i niespełniające norm materiały dachowe, które powodują gwałtowny wzrost temperatury wewnętrznej w upalne dni. Szczególnie można to odczuć w historycznie chłodniejszych regionach, takich jak Bay Area, gdzie długotrwałe fale upałów stają się coraz bardziej powszechne, oraz w dawnych dzielnicach czerwonych, które często składają się z tanio zbudowanych obiektów mieszkalnych i drzew, które w zasadzie nie zapewniają żadnego schronienia.

— Myślę, że praca związana z przejściem na czystą energię, w kontekście pogarszających się katastrof i ekstremalnych upałów, może stworzyć miejsca pracy, które chcemy zapewnić związkom zawodowym utrzymującym rodziny — powiedział Raval. Niektórzy liczą na to, że w przypadku braku wystarczającej siły politycznej upały same w sobie skłonią opornych do działania. — Jeśli jest coś, co nam w tej chwili sprzyja, to fakt, że pogoda w Sacramento jest naprawdę upalna — powiedział Enrique Huerta, dyrektor legislacyjny Climate Resolve, organizacji non-profit, która opowiada się za lokalnymi rozwiązaniami klimatycznymi.

 

Antonello Guerrera - la Repubblica

Kiedy okazało się, że z deportacji do Rwandy nici, rząd Wielkiej Brytanii postanowił wysłać ludzi ubiegających się o azyl na wielką barkę przycumowaną u wybrzeży Dorset.

-To bomba z opóźnionym zapłonem – mówi Kevin Wilkie, właściciel sklepu ze starymi komputerami i napisem w oknie: „Nie dla barki z migrantami!".

Pytam, dlaczego?

-To ogromny błąd. To miasteczko liczy 13 tys. mieszkańców. Nie da się utrzymać równowagi. Co miałoby tu robić 500 wałęsających się dorosłych mężczyzn, bez pracy?

Sierpień. Typowy chłodny dzień w środku angielskiego lata. Nad wysepką Portland w Kanale Angielskim zawisły ponure chmury. We mgle, w hrabstwie Dorset, miejscu Johna Le Carré i PJ Harvey, majaczy Chesil Beach, niekończący się, melancholijny przesmyk plaży z niezwykłej powieści Iana McEwana z 2007 roku.

Wilkie mieszka i pracuje zaledwie 20 metrów od nowej czerwonej strefy, czyli od prywatnego, zamkniętego „Portland Port Ltd", w którym cumuje barka "Bibby Stockholm". Ten dziwny statek został tu przyholowany trzy tygodnie temu, policja wpuszcza na teren tylko nielicznych wtajemniczonych.

Pomiędzy łodziami i kontenerami można jednak dostrzec okna tego budzącego ostre spory pływającego bloku mieszkalnego w szaro-czerwonych kolorach. Znajdują się w nim 222 pokoje dla 500 migrantów i osób ubiegających się o azyl, którym udało się dotrzeć na Wyspy przez kanał La Manche. Wielka Brytania uznaje ich za „nielegalnych", przynajmniej dopóki Home Office nie skończy rozpatrywania ich wniosków o azyl. A to potrwa wiele miesięcy.

Właśnie stąd, z doków Portland, brytyjscy i amerykańscy żołnierze wyruszyli na inwazję w ramach D-Day (jest tu nawet muzeum poświęcone lądowaniu w Normandii). Tutaj także znajduje się jeden z najcenniejszych skarbów naturalnych na świecie, Wybrzeże Jurajskie wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj wreszcie wydobywa się kamień portlandzki, z którego zbudowano katedrę św. Pawła w Londynie zaprojektowaną przez sir Christophera Wrena, a także w dużej części Pałac Buckingham i Kongres Stanów Zjednoczonych.

To jak cofnięcie się do czasów wiktoriańskich

Dla Steve'a Valdeza-Symondsa z Amnesty International barka „przypomina statki więzienne z epoki wiktoriańskiej". W każdej kajucie znajduje się piętrowe łóżko dla dwóch lub trzech osób, łazienka, biurko, szafa. Jest wi-fi, a także wspólna sala modlitewna, przestrzenie rekreacyjne, ambulatorium i siłownia.

Według rządu wszystko jest OK. Inaczej uważają np. związki zawodowe strażaków, które przestrzegają, że prawdopodobne zaprószenie ognia na pokładzie skończyłoby się katastrofą. Migranci mogą opuszczać barkę i promem (kursują co godzinę) dostać się do centrum Portland lub, korzystając z jedynej drogi, opuścić wyspę i dotrzeć autobusem do pobliskiego Weymouth. Władze „zachęcają" ich, ale nie zmuszają, by wracali na barkę przed godz. 23 – przed wejściem czeka ich za każdym razem przeszukanie.

Obserwuję niebieskie promy: są puste, czasem dwóch pasażerów, nie więcej. Dzieje się tak, ponieważ jak dotąd tylko 15 imigrantów zgodziło się wejść na pokład statku.

Rząd grozi migrantom i pomagającym im prawnikom

Afgańczyk ubiegający się o azyl mówi BBC: „Dźwięk zamykanych zamków w grodziach przypominał mi więzienie". Kilkudziesięciu migrantów, za radą adwokatów, odmówiło. Znana z ostrych poglądów szefowa Home Office Suella Braverman - córka migrantów, podobnie zresztą jak premier Rishi Sunak - zareagowała z nieukrywanym gniewem.

Rząd postawił opornym migrantom ultimatum (wygasło kilka dni temu), że wyrzuci ich podania o azyl do kosza, a prawnikom, którzy ich „podburzają" zagroził więzieniem pod zarzutem „pomagania i zachęcania do nielegalnej imigracji".

Rząd jest zdesperowany, więc podejmuje ryzyko. Ale Rishi Sunak stawia wszystko na jedną kartę przed przyszłorocznymi wyborami. Barka ma dać obywatelom złudzenie bezpieczeństwa, iluzję, że władze kontrolują sytuację z nielegalną imigracją.

Jednak do tej pory notowania torysowskiego rządu są fatalne, Brytyjczycy widzą, że inne kraje, takie jak Włochy, potrafią administrować znacznie większymi liczbami imigrantów, niż tych ok. 50 tys., którzy dotarli na Wyspy Brytyjskie w zeszłym roku. Londyn wydaje 7 milionów funtów dziennie na zakwaterowanie migrantów w hotelach, próbował wysłać ich do obozów przejściowych w Rwandzie, co spotkało się nie tylko z oburzeniem części opinii publicznej, ale zakończyło się blamażem po zawetowaniu umowy z Kigali przez brytyjski wymiar sprawiedliwości.

"Torysi igrają z ogniem"

Tylko 10 proc. Brytyjczyków ma zaufanie do Sunaka w kwestii imigracji, mimo że Braverman zdradziła, iż jej „największym marzeniem jest zobaczyć, jak samolot załadowany migrantami odlatuje do Rwandy".

A wiceminister Lee Anderson dodał: „Jeśli migrantom nie podobają się barki, mogą wracać do Francji".

-Torysi igrają z ogniem. W minionych dniach przybyli tu już członkowie dwóch ugrupowań skrajnej prawicy: Patriotic Alternative i Britain First, by rozsiewać ksenofobię i rasizm – mówi mi jeden z mieszkańców Portland, Philip Marfleet, 75-letni emerytowany profesor Uniwersytetu Wschodniego Londynu, obecnie aktywista ze „Stand Up to Racism".

-Przyjęliśmy w naszych domach 150 tys. uchodźców z Ukrainy, podczas gdy tych, którzy przedostają się przez La Manche (większość to Irańczycy, Albańczycy i Irakijczycy) chcemy wyrzucać na zacumowane barki. Rasizm tego rządu jest przerażający - uważa Marfleet.

Portland jest rozdarte. Młodzi ludzie, tacy jak Lee i Eva, wywiesili w oknie napis: „Solidarność z uchodźcami". Ale większość starszych, z którymi rozmawiamy, jest zdecydowanie przeciwna ściąganiu ich tutaj. Dobrze sytuowany 70-letni mężczyzna, który zastrzega sobie anonimowość, oświadcza: „Nie jestem rasistą, ale już wystarczy. Nie mamy już miejsca dla imigrantów! Byłem w trakcie sprzedaży dwóch domów na wyspie, ale kupujący wystraszyli się tej barki i po prostu zrezygnowali". Lokalny poseł Richard Drax i burmistrzyni Carralyn Parkes już zagrozili pozwaniem rządu w imieniu lokalnej społeczności.

Susan Phoenix, miejscowa psycholożka, tak wyraża niezadowolenie swoje i wielu innych mieszkańców: „Nasza społeczność jest sfrustrowana i rozczarowana. Od lat brakuje tu solidnej opieki społecznej, usługi publiczne są na dramatycznie niskim poziomie, mimo że płacimy jedne z najwyższych podatków lokalnych w kraju. Wielu obywateli musi korzystać z banków żywności, a rząd teraz zamierza obciążyć nas 500 obcymi mężczyznami bez jasnych perspektyw na normalne życie, nawet nie pytając nas o zdanie. Czasami na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu trzeba czekać dwa miesiące. Na wyspie nie mamy karetki ani choćby dentysty. Ci na barce będą mieć lepszą opiekę zdrowotną niż my!".

-Premierowi Sunakowi udało się zniechęcić do siebie wszystkich w Portland. To się źle skończy – ocenia profesor Marfleet.

tłum. Bartosz Hlebowicz

 

TW Wyborcza.

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,30065651,sklotersi-zajeli-prywatny-pustostan-na-pradze-zwyciezyli-w.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Warszawa_Wyborcza


Na skłot weszło 12 mężczyzn z młotami i pałkami teleskopowymi. Powiedzieli, że jeśli nie wyjdziemy sami, to wyrzucą nas siłą. Nie udało im się - mówi Janka, mieszkanka pustostanu. Radny PiS nazywa skłotersów "komunistycznymi bojówkarzami terroryzującymi właścicieli". – Tu mamy salę gimnastyczną, tutaj będzie skate park, a tam dalej przestrzeń na warsztaty artystyczne – opowiada Werka, kiedy oprowadza mnie po ogromnych halach zakładowych byłej piekarni. Znajdujemy się na Pradze-Południe przy ul. Kamionkowskiej 50. To miejsce, które członkowie kolektywu Zaczyn zaczęli skłotować kilka miesięcy temu.

Sprawa stała się głośna w połowie lipca. Po tym, gdy obecna właścicielka budynku dowiedziała się, co dzieje się na jej terenie, pojawiła się tam z grupą eksmiterów. Skłotersi nagłośnili sprawę i dzięki wsparciu grupy kilkudziesięciu osób uniknęli eksmisji. Na jak długo?

Skłotersi w halach praskiej piekarni

Piekarz Zbigniew Fronc budował w tym miejscu swoją fabrykę od 1955 r. Przez lata urosła ona do słusznych rozmiarów i obecnie znajduje się w niej kilka hal produkcyjnych, silos, budynek gospodarczy z wieżyczką, a do pewnego momentu także sklep z zakładowymi wypiekami. Firma przestała działać ok. 2011 r., kiedy obecnie prawie 90-letni Zbigniew Fronc zaczął chorować. Od tamtego czasu budynek jest pustostanem, zarządza nim córka piekarza.

Kilkunastoosobowa grupa z kolektywu Zaczyn zamieszkała w nim w maju tego roku. To pierwszy skłot założony w Warszawie od dziewięciu lat, a jednocześnie czwarty na mapie miasta. Jest też wyjątkowy, bo o ile Syrena przy ul. Wilczej, Przychodnia przy ul. ks. Skorupki i Ada przy ul. Puławskiej to pustostany należące do miasta, to budynek piekarni oraz działka są w rękach prywatnych.

Obecni mieszkańcy piekarni to pracownicy NGO i aktywiści. Połączyły ich znajomości na studiach i wspólne kręgi znajomych. – Dla mnie to pierwszy w życiu skłot, ale niektórzy z nas mają większe doświadczenie – opowiada Werka. – To miejsce powstało na skutek gentryfikacji i nieustannie rosnących cen wynajmu mieszkań. Kiedy czynsz zaczyna wynosić ponad połowę twoich dochodów, zaczynasz pracować, żeby mieszkać, i mieszkać, żeby pracować. Sam też mógłbym znaleźć coś na wolnym rynku, ale zwyczajnie nie chcę takiego życia – mówi jeden z mieszkańców skłotu.

Kolejnym aspektem wymienianym przez skłotersów jest chęć budowania sąsiedzkiej wspólnoty. Obecnie w pustostanie organizowane są cotygodniowe spotkania i seanse filmowe. Znajdują się tam też freeshop i jadłodzielnia. – Mam poczucie, że odzyskaliśmy tę przestrzeń nie tylko dla siebie, ale także dla okolicznych sąsiadów. Dorośli i dzieci z okolicy pozytywnie reagują na to, co robimy – opowiada Janka. – Lubimy być razem jako grupa, ale znalezienie prywatności i miejsca tylko dla siebie też jest tu możliwe.

Dopytuję skłotersów o to, w jaki sposób rozumieją "prawo własności". – Uważam, że nie jest ono łamane, kiedy używamy miejsca, które od 12 lat stało puste i niszczało. W obliczu kryzysu na rynku mieszkaniowym pustostan w centrum miasta, który nie spełnia żadnej funkcji społeczno-gospodarczej, jest marnotrawstwem. Kradzież byłaby, gdybyśmy zajęli dom, gdy jego mieszkańcy pojechali na wakacje – twierdzi Janka. – Nie jestem też śmiertelnie przywiązana do tego miejsca. Wyprowadziłabym się, gdyby jego właściciele mieli w związku z nim konkretne plany.

Po dwóch miesiącach od zajęcia pustostanu doszło do konfrontacji między skłotersami a właścicielką budynku. Córka piekarza w czwartek 13 lipca miała przyjść do zakładu razem z grupą eksmiterów. – Mężczyźni trzymali w rękach młoty oraz pałki teleskopowe. W nagranych przez nas rozmowach eksmiterzy wprost mówią, że nic, ani prawo, ani policja, nie stoi na przeszkodzie, żeby nas siłą wyrzucić z przestrzeni. Pojawiła się policja. Początkowo funkcjonariusze chcieli nas zostawić samych, żebyśmy rozwiązali problem między sobą – wspomina Werka. Skłotersi napisali o eksmisji w kręgu swoich znajomych. W ciągu kilku godzin przy ul. Kamionkowskiej 50 pojawiło się kilkadziesiąt osób, którym wspólnymi siłami udało się powstrzymać eksmiterów. – Policjanci zdecydowali się zostać, kiedy zobaczyli tłum wspierających nas ludzi – mówi Werka.

Ostatecznie obydwu stronom udało się umówić na rozmowę w lepszych warunkach. – W sobotę 15 lipca odbyliśmy sześciogodzinne negocjacje. Zaproponowaliśmy, że jeśli właścicielka planuje sprzedać bądź zagospodarować teren, to aby podała nam konkretny termin, a my do tego czasu się wyniesiemy. Nie doszliśmy do porozumienia. Nasza propozycja spotkania się w towarzystwie mediatora została odrzucona. Czekamy na wyrok eksmisyjny – mówi Werka.

Ze względu na charakter eksmisji skłotersi zgłosili się do biura rzecznika praw obywatelskich.

Wojciech Brzozowski, zastępca RPO, w piśmie wysłanym do komendanta stołecznej policji podał w wątpliwość środki, jakie zastosowała właścicielka – próbę dokonania eksmisji bez komornika oraz prawomocnego wyroku sądu. W dodatku Wojciech Brzozowski zwrócił się do policji z prośbą o zachowanie w tej sprawie szczególnej ostrożności i uwagi. – Jesteśmy zastraszane. Obrana przez właścicielkę strategia nie jest czymś wyjątkowym w skali miasta. Właściciele nieruchomości stale nękają lokatorów, grożą nielegalną eksmisją i użyciem przemocy – twierdzi Werka.

Sprawa stała się polityczna, a w ideologiczny spór włączyli się działacze prawicy oraz lewicy. Praski radny Marek Borkowski ocenia, że: "Na Kamionku grupka komunistycznych bojówkarzy terroryzuje właścicieli terenu dawnej piekarni przy ul. Kamionkowskiej. Grupka ta chce »negocjować« korzystanie z nie swojej posesji oczywiście za darmo, pod płaszczykiem a jakże działalności »kulturalnej«".

Inicjatywa spodobała się za to Indze Domańskiej, radnej os. Kinowa i działaczce Partii Razem. – "Prawo własności ma znaczenie (do dziś mamy problemy z dekretem Bieruta), ale w Polsce nadal brakuje podatku katastralnego. Można mieć nieruchomość, nie korzystać z niej i doprowadzić do ruiny. Ta sytuacja ma negatywny wpływ na cały rynek nieruchomości i najmu. Stoją puste lokale miejskie, kamienice, działki i mieszkania. Tracą na tym wszyscy mieszkańcy miasta" – przekonuje Domańska w swoim wpisie.

Właścicielka piekarni nie zgodziła się na rozmowę z dziennikarzem na temat sytuacji przy ul. Kamionkowskiej 50.

 

TL;DR Ukraina to takie samo państwo z kartonu jak Polska, zlekceważyli procedury, lecieli śmigłowcem ratowniczym we mgle i nagle ojeju wieżowiec się objawił.

 

Dlaczego Rosja skutecznie ożywia antykolonialny dyskurs w Afryce [LE FIGARO]

31.07.2023, 12:32 Mayeul Aldebert Le Figaro

Dlaczego ubiegłotygodniowy zamach stanu w Nigrze jest Kremlowi na rękę i wpisuje się w rosyjską taktykę w Afryce - wyjaśnia Arnaud Dubien, dyrektor Obserwatorium Francusko-Rosyjskiego.

Od czasu wojskowego zamachu stanu, według Reutersa, nastąpiła "lawina antyfrancuskiej retoryki i dezinformacji" zarówno w Nigrze, jak i w pozostałej części Sahelu. Brytyjska agencja prasowa bezpośrednio łączy to z aktywnością Rosji, która "stara się podsycać gniew przeciwko Paryżowi". Oskarżenia o grabież uranu do zasilania reaktorów jądrowych to jedno z podstawowych narzędzi w tej strategii. Na razie jednak francuska spółka Orano - w której państwo posiada 45 proc. udziałów i która eksploatuje dużą część złóż na północy kraju - nadal działa normalnie.

Pucz w Nigrze. Wojsko obaliło jednego z ostatnich prozachodnich przywódców w regionie Francja jest nie tylko głównym odbiorcą eksportu Nigru, ale do tego koncentruje się na jednym surowcu - uranie potrzebnym jej energetyce atomowej.

Według Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, Niger posiada czwarte co do wielkości złoża uranu na świecie, ale jest podstawowym źródłem tego surowca dla UE. Dobrą wiadomością dla Zachodu jest to, że dwa kraje o największych potwierdzonych rezerwach uranu to Australia i Kanada.


Po Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej i Mali właśnie Niger może być następnym krajem Afryki, który wpadnie w jakimś stopniu pod rosyjską kuratelę. Czy jest to powrót do sytuacji z czasów zimnej wojny, kiedy Afryka była polem walki o wpływy pomiędzy ZSRR a USA?

  • Możemy dodać do tej listy Burkina Faso, które również zwraca się w stronę Rosji już od zeszłego roku, a Moskwa ogłosiła rychłe ponowne otwarcie swojej ambasady w tym kraju, zamkniętej po upadku ZSRR w 1992 r. Ale podczas gdy Kreml wydaje się być beneficjentem tych wydarzeń, to jednak rzadko jest ich inicjatorem. W przypadku Nigru Amerykanie już wskazali, że nie wykryli żadnych "rosyjskich tropów" w przeprowadzonym tam zamachu stanu. Z drugiej strony można się spodziewać, że Rosjanie chętnie wezmą na siebie lwią część odpowiedzialności.

W Moskwie wiele osób - zwłaszcza w sieciach społecznościowych i w kręgach bliskich rządowi - jest zachwyconych postępującym osłabieniem Francji i całego Zachodu w Afryce. Przejęcie władzy w Niamey w tym sensie przyćmiło nawet dość ograniczony sukces szczytu Rosja-Afryka w Petersburgu, gdzie poziom reprezentacji był znacznie niższy niż w Soczi w 2019 roku.

Na tym petersburskim szczycie Władimir Putin mówił o "wielobiegunowym porządku świata" i „walce z neokolonializmem". Czy rosyjski prezydent odtwarza sowiecką politykę zagraniczną za pomocą tego słownictwa?

  • Rosyjska polityka afrykańska opiera się częściowo - ale nie wyłącznie - na spuściźnie Związku Radzieckiego. Od lat 2006-07 Moskwa starała się reaktywować partnerstwa i sieci wpływów odziedziczone po latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Z pewnym powodzeniem, zwłaszcza w Algierii, Angoli i Egipcie, gdzie powrót wojska do władzy w 2013 r. doprowadził do spektakularnego zbliżenia Moskwy i Kairu.

Od 2014 r. i eskalacji napięć z Zachodem Moskwa kładzie większy nacisk na aspekt bezpieczeństwa swojej polityki afrykańskiej, natomiast jej trwający już wcześniej "powrót" na kontynent był częścią logiki ekspansji gospodarczej, która była, ogólnie rzecz biorąc, standardowa. Ale potem nastąpiła nowa faza, coś, co można określić jako "wagneryzację" polityki Rosji, a do tego silna reaktywacja dyskursu antykolonialnego, który jest zasadniczo skierowany przeciwko Francji, zdecydowanie najbardziej narażonej zachodniej potędze w Afryce. Warto jednak pamiętać, że rosyjski dyskurs na temat "wielobiegunowości" nie jest nowy. Pierwszą osobą, która umieściła go w centrum doktryny Moskwy, był Jewgienij Primakow, były szef dyplomacji i premier pod koniec lat 90.

Co oferuje państwom afrykańskim rosyjska dyplomacja? Czy po próbie buntu wagnerowców i w środku obnażającej słabości Moskwy wojny w Ukrainie Putin nie wydaje się mało pociągającym partnerem w Afryce?

  • Czerwcowy bunt Jewgienija Prigożyna wzbudził wątpliwości - a nawet obawy - wśród niektórych afrykańskich przywódców, zwłaszcza w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej. Ale niepewność była krótkotrwała. Teraz jest jasne, że nie będzie wycofania najemników Grupy Wagnera i odpuszczenia Afryki przez Kreml. Trudności rosyjskiej armii w Ukrainie i ogłoszenie końca umowy zbożowej wyrządziły reputacji Rosji w regionie więcej szkód niż epizod z buntem wagnerowców.

Argumenty wysuwane przez Moskwę różnią się w zależności od kraju. Mogą mieć charakter handlowy, związany z bezpieczeństwem (dostawy broni, współpraca między służbami bezpieczeństwa, szkolenie oficerów itp.) lub polityczno-dyplomatyczny - dla wielu krajów afrykańskich tzw. rosyjska karta daje im pole manewru wobec Zachodu, ale także Chin. Niewiele z nich traktuje Rosję priorytetowo i jest gotowych bezwarunkowo ją wspierać, zwłaszcza w ONZ - ale jeszcze mniej jest gotowych ją ignorować lub się z nią otwarcie spierać. Pod tym względem jedynym prawdziwym rozczarowaniem dla Kremla była nieobecność Kenii - którą szef dyplomacji Siergiej Ławrow specjalnie odwiedził pod koniec maja - na ostatnim szczycie w Petersburgu.

Jakie interesy ma Rosja w zbliżeniu z krajami afrykańskimi?

  • Są to względy prestiżowe: Rosja przyjmuje przywódców kontynentu, który rośnie w siłę, ma surowce - i zabiegają o jego względy liczni globalni gracze, od Europejczyków i Amerykanów, po Chińczyków, Japończyków, Turków, Emiraty Arabskie i Arabię Saudyjską, a nawet Brazylię.

Putin wykorzystuje sytuację, aby pokazać, że izolacja jego kraju jest jedynie „rzekoma" i odzwierciedla zachodniocentryczny punkt widzenia. Rosja forsuje również swoje interesy gospodarcze, które są wprawdzie nieporównywalnie mniejsze niż te Zachodu czy Chin, ale nie są już nieistotne. Ograniczony wolumen handlu Rosji z Afryką - niecałe 18 miliardów dolarów w 2022 r. - jest częściowo rekompensowany poprzez fakt, że Moskwa jest coraz silniej obecna w bardzo wrażliwych obszarach: zbrojeniach, bezpieczeństwie, energetyce i rolnictwie.

Rosja zabiega również o to, by państwa afrykańskie przyjmowały w ONZ stanowiska, które nie są jej wrogie, i to w kwestiach, które ją interesują, przede wszystkim w sprawie Ukrainy. Wyzwaniem dla Rosji w nadchodzących miesiącach będzie udowodnienie, że nie osiągnęła "szklanego sufitu" na kontynencie afrykańskim. Jedynie duże kontrakty, być może w zakresie cywilnej energetyki jądrowej lub gazu ziemnego, wydają się być w stanie posunąć ją o krok dalej.

 

Tekst wychodzący poza antropocentryczne ramy myślenia o tym, co ostatnio robią orki i przypominający nam, że chociaż naprawdę nie możemy wiedzieć, co nimi kieruje, to jesteśmy w stanie zrozumieć je na wielu poziomach, niekoniecznie odnosząc się do spranych, zużytych klisz.

 

cross-postowane z: https://szmer.info/post/577963

Serwis lektury.gov.pl – szacuję – w 90% składa się z tekstów zaciągniętych z Wolnych Lektur. Czyli pomysł był taki, że rząd powie: to my teraz fundujemy dzieciom darmowe lektury. Tymczasem wziął materiały wytworzone przez organizację pozarządową, która nie dostała w tym projekcie ani złotówki wsparcia, po czym pan Morawiecki został premierem, projekt został porzucony i absolutnie nic z tego nie wynikło.

1
submitted 2 years ago* (last edited 2 years ago) by [email protected] to c/[email protected]
 

Serwis lektury.gov.pl – szacuję – w 90% składa się z tekstów zaciągniętych z Wolnych Lektur. Czyli pomysł był taki, że rząd powie: to my teraz fundujemy dzieciom darmowe lektury. Tymczasem wziął materiały wytworzone przez organizację pozarządową, która nie dostała w tym projekcie ani złotówki wsparcia, po czym pan Morawiecki został premierem, projekt został porzucony i absolutnie nic z tego nie wynikło.

 

Próba szerszego spojrzenia na dyskusje, które rozgrzały ostatnio publiczność teatralną, ale od strony warunków materialnych: jak ma wyglądać praca w kulturze, jaka może być rola związków zawodowych i jak zerwać z myśleniem opozycjami ("albo będzie chaotyczny i wyniszczający proces twórczy, albo sztuka będzie nijaka").

Na deser: berliński wątek z anarchistami w tle. :)

 

cross-postowane z: https://szmer.info/post/569269

Dziennikarz zadaje pytania jakby się z księżyca urwał, ale przynajmniej oddaje głos człowiekowi którego dotyczy problem obecnej nagonki, zamiast mądrzyć się samemu.

 

Za FB Extinction Rebellion Polska

I za FB Inicjatywa Dzikie Karpaty:

"Dzisiaj rano służby leśne przyjechały z holownikiem, wdarły się do baraku i właśnie próbują nas wygonić z przestrzeni, której bronimy już od ponad dwóch lat! W imię czego, ślepego zysku, dewastacji przyrody, pokazu siły??? Potrzebna pomoc na miejscu, jak i wsparcie zdalne - prosimy UDOSTĘPNIAJCIE!"

view more: ‹ prev next ›