dj1936

joined 4 years ago
MODERATOR OF
[–] [email protected] 4 points 1 month ago

I pilotaż nie obniżania o połowę czasu pobierania zasiłków dla bezrobotnych dla mieszkańców 149 najbiedniejszych powiatów.

Jebać ADB.

[–] [email protected] 4 points 1 month ago

Nikt Cię w pracy nie doceni. Warto o tym pamiętać podczas pracy najemnej.

[–] [email protected] 2 points 2 months ago (1 children)

Artykuł płatny.

[–] [email protected] 0 points 2 months ago

Którego słowa nie rozumiesz?

[–] [email protected] 2 points 2 months ago (2 children)

*opiekuna.

Zwierzę to nie przedmiot, żeby mieć właściciela.

[–] [email protected] 1 points 2 months ago (1 children)
[–] [email protected] 3 points 2 months ago

Nigdy do tego nie podszedłem w ten sposób, ale faktycznie dobre to jest.

[–] [email protected] 1 points 2 months ago

Kiedy można spodziewać się programu Kongresono?

[–] [email protected] 1 points 2 months ago

Kupiłem tp link, a zacisnął mi znajomy znajomego - pracownik firmy montującej internet

[–] [email protected] 3 points 2 months ago

Disroot jest git.

Polecam i pozdrawiam.

[–] [email protected] 6 points 2 months ago (12 children)

Telegram, protonmail i bluesky to gówno. Signal, riseup (lub disroot) Mastodon są git.

[–] [email protected] 8 points 2 months ago

Dobre to, trzeba to nagłaśniać!

 

Przedwczoraj miała miejsce brutalna eksmisja skłotu, a przedstawiciel właściciela po akcji policji i wyniesieniu ludzi zdemolował dom.

 

ZAD de Notre-Dame-des-Landes (znany również jako ZAD NDDL) jest najbardziej znaną Strefą Obrony we Francji. Położony w departamencie Loara-Atlantique w pobliżu Nantes, jest bardzo dużym, głównie rolniczym terenem o powierzchni 1650 hektarów (4 080 akrów), który stał się znany na początku 2010 roku i oparł się kilku skoordynowanym próbom wymiedywania go przez państwo francuskie.

Przez dziesięciolecia istniał lokalny opór wobec planów budowy nowego lotniska w gminie communeNotre-Dame-des-Landes. W 2000 roku większość ziemi została przykuta, ponieważ rolnicy przeciwstawili się eksmisji. Nowi mieszkańcy stworzyli autonomiczne, samowystarczalne struktury, takie jak piekarnia komunalna i hodowla zwierząt. Próby eksmisji squatterów spowodowały kontrmobilizacje na dużą skalę w 2012 i 2018 roku. Prezydent Francji Emmanuel Macron ogłosił w styczniu 2018 r., że plany dotyczące lotniska zostaną odłożone na półkę, a istniejące już lotnisko w Nantes zostanie przebudowane. Wiele z pozostałych projektów w ZAD zaangażowało się następnie w proces legalizacji.

LISTA FILMÓW:

Notre-Dame-des-Landes, au cur de la lutte (2012) dokument Pierricka Morina, 70 minut.
Le tarmac est dans le pr (2013) dokument Thibaulta, 52 minuty, pokazany w październiku 2013 roku na France 3.
Des tracteurs contre des avions (2013) dokument Christiana Baudu, 31 minut.
Zad de NDDL, Lande habite (2018) krótkometrażowy film Camille, 6 minut.
Tytuł dokumentu Antoine'a Harariego i Valeria Mazzucchi, 61 minut.
Powrót do Izby Gmin (2018) - dokument Ryan Powell, 15 minut. Novara Media na Pintereście
Wszystko się łączy, gdy wszystko się rozpada: ZAD [26] (2017), film Olivera Resslera, 36 min.
Akcja Direct (2024), film dokumentalny Guillaume Cailleau i Bena Russella, 216 minut.

Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/ZAD_de_Notre-Dame-des-Landes

 

We Wrocławiu doszło do awantury pomiędzy squattersami nielegalnie zajmującymi pusty dom a jego właścicielem. Squattersi nie chcieli wpuścić właściciela do budynku, a następnie starli się z policją.

Przy ulicy Sokolej we Wrocławiu doszło do awantury pomiędzy squattersami nielegalnie zajmującymi pusty dom a właścicielem budynku. Gdy mężczyzna chciał wejść do domu, squattersi uniemożliwili mu to. Wezwano policję. Funkcjonariusze musieli użyć środków przymusu bezpośredniego, mówi Wojciech Jabłoński z Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu:

  • Osoby te stawiały czynny i bierny opór. Nie chciały się podporządkować wydawanym poleceniom. Policjanci uprzedzili kilkukrotnie o tym, że zajmują teren tego budynku wbrew przepisom.

    play stop

00:00 00:12

Na pomoc nielegalnym lokatorom przyszli znajomi, którzy uniemożliwiali policji odwiezienie na komisariat zatrzymanych osób, kładąc się na jezdni. Jedna z kobiet tłumaczyła, że budynek był pusty i został objęty w posiadanie, a działanie właściciela i policji jest nielegalne:

  • Jeżeli się mieszka w danym budynku, to nie można kogoś wyrzucić bez nakazu sądowego. Natomiast właściciel nie miał ani żadnego nakazu sądowego, ani żadnych innych podstaw, żeby wejść do środka. Zrobił to nielegalnie.

    play stop

00:00 00:13

Funkcjonariusze zatrzymali w sumie dziewięć osób. Policja prowadzi postępowanie pod kątem artykułu 193 Kodeksu Karnego, czyli naruszenia miru domowego i nieopuszczeniu lokalu na wezwanie właściciela.

 

Ponad trzy lata temu w Krośnie Odrzańskim odbył się protest przeciw zamykaniu uchodźców i uchodźczyń w ośrodkach zamkniętych, który przerodził się w zamieszki. Zatrzymano 10 osób. W kwietniu odbędzie się ich ostatnia rozprawa, na której dowiemy się, czy za sprzeciwianie się detencji cudzoziemców można w Polsce iść do więzienia.

Krosno Odrzańskie to miasteczko powiatowe między Zieloną Górą a granicą z Niemcami. Swoją siedzibę ma tu Nadodrzański Oddział Straży Granicznej, który prowadzi Strzeżony Ośrodek dla Cudzoziemców. Jest to jedna z sześciu obecnie działających placówek zamkniętych, do których – zgodnie z przepisami – cudzoziemcy powinni trafiać w ostateczności, gdy nie da się ich zidentyfikować lub gdy istnieje poważne podejrzenie, że mogą stanowić zagrożenie.

Tymczasem wraz z wybuchem kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej, do SOC–ów zaczęli trafiać niemalże wszyscy zatrzymani, a nie wyrzuceni za granicę migranci oraz uchodźcy. SOC-e zaczęły spełniać funkcję kolejnej linii granicznej, po fortyfikowanej coraz mocniej samej granicy na Podlasiu oraz granicach stref stanów wyjątkowych, których kolejną już emanację wprowadzono za rządów Donalda Tuska. Obowiązywanie podlaskiej „strefy buforowej” z początkiem marca przedłużono po raz kolejny. czytaj także Uchodźcy na białoruskiej granicy Dlaczego osoby z białoruskiej granicy trafiają głównie do ośrodków zamkniętych? Agnieszka Garbolińska

Polska, tak jak inne państwa na zewnętrznych granicach UE, na otwarcie szlaku migracyjnego – z Bliskiego Wschodu i Afryki przez Moskwę i Mińsk na zasadach Łukaszenki oraz Putina – zareagowała sekurytyzacją granicy oraz kryminalizacją migracji oraz pomocy osobom migrującym

Karą, która obowiązuje za próbę przekroczenie granicy Polski z Białorusią, jest pushback – czyli nielegalna, choć powszechnie w Europie stosowana praktyka, która polega na brutalnym wyrzuceniu osób migrujących oraz chcących ubiegać się o ochronę międzynarodową za granicę, w wypadku Polski – prosto w ręce siepaczy Łukaszenki.

Osoby, które nie zostaną z granicy wyrzucone do Białorusi, kierowane są do ośrodków dla cudzoziemców. Do otwartych, często siłą starań ruchu pomocowego. Otwarte ośrodki osoby mogą swobodnie opuszczać, często więc decydują się kontynuować podróż w kierunku krajów zachodnich, nie chcąc rozpatrywania wniosku o ochronę w Polsce. Skierowanie do SOC–u taki wyjazd utrudnia, opóźniając go o kilka, w skrajnych wypadkach kilkanaście miesięcy, z wiszącą nad głową groźbą deportacji.

Przygotowując się na zwiększenie liczby osób kierowanych do ośrodków zamkniętych, Polska podjęła konkretne działania. Dopuszczono zmniejszenie wymaganej dostępnej powierzchni na osobę do dwóch metrów kwadratowych – to mniej niż w zakładach karnych. Otwarto także nowe SOC-e. Dwa ośrodki otwarte zamieniono na zamknięte, na poligonie wojskowym w Wędrzynie zaczął też funkcjonować jeden ośrodek dodatkowy. Bunty w polskim Guantanamo

W „polskim Guantanamo”, jak nazywał ośrodek w Wędrzynie raport Amnesty International, obowiązywały te same środki ograniczania wolności i swobód, co w pozostałych SOC-ach. To m.in. brak swobody opuszczania ośrodka, kraty w oknach, monitoring na całej powierzchni ośrodka, zakaz posiadania telefonów z internetem czy reglamentacja godzin widzeń czy czasu korzystania z komputerów z internetem.

W Wędrzynie do tej listy dopisać należało wojskowy dryl oraz odbywające się na poligonie ćwiczenia wojskowe. Osoby uciekające z krajów pogrążonych w konfliktach zbrojnych oraz po doświadczeniu przemocy na samej granicy z Białorusią musiały więc całymi dniami słuchać wybuchów oraz wystrzałów. Michael Pollan: Odmienne stany roślinności Odmienne stany roślinności Michael Pollan Zamów

Wędrzyn był pierwszym SOC-em, w którym wybuchły protesty, choć z czasem strajkowały wszystkie ośrodki. Bunty w Wędrzynie, brutalnie tłumione, zwróciły uwagę biura RPO, które kilkukrotnie wizytowało ten ośrodek.

„Niestety, ośrodek w Wędrzynie nie wypełnia żadnej z tych podstawowej gwarancji przeciwdziałania nieludzkiemu i poniżającemu traktowaniu osób pozbawionych wolności. Warunki w nim panujące nie są do zaakceptowania w świetle minimalnych standardów ochrony praw cudzoziemców w detencji” – brzmi opinia wystawiona po trzeciej wizytacji w Wędrzynie przedstawicieli Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur Biura RPO.

Tę opinię wystawiono 24 stycznia 2022 roku. Nieco ponad dwa tygodnie później odbył się protest przed placówką Straży Granicznej w Krośnie Odrzańskim, która wówczas zarządzała także ośrodkiem na wojskowym poligonie w Wędrzynie. Obrońcy praw człowieka traktowani jak kibole po stadionowej zadymie

W proteście udział wzięło ponad 100 osób, które zjechały do Krosna, by sprzeciwić się nieludzkiemu traktowaniu migrantów i uchodźców w Wędrzynie oraz w innych zamkniętych placówkach na terenie Polski.

Manifestacja przerodziła się w zamieszki, po których zatrzymano i oskarżono m.in o czynną napaść na funkcjonariuszy 10 osób. Oskarżonym grozi kara od 2 do 10 lat więzienia, co odczytują jako bezprecedensowe represje wymierzone w działający na granicy ruch pomocowy oraz ruch solidarnościowy.

„Walka o prawa człowieka to nie czyn chuligański” – twierdzą osoby oskarżone oraz osoby wspierające dziesiątkę z Krosna. To odpowiedź na zarzuty postawione przez prokuraturę, która uważa, że protestujący dopuścili się czynu chuligańskiego. Ta kwalifikacja sprawia, że kary wymierzane są ze zdwojoną surowością – w przypadku protestujących w Krośnie Odrzańskim oznacza to ryzyko bezwzględnej odsiadki, bez możliwości ubiegania się o wyrok w zawieszeniu czy areszt domowy. czytaj także Coraz gorzej w ośrodkach detencyjnych. „Ludzie są bici, żyją w reżimie więziennym” Katarzyna Przyborska

Tak drakońskie przepisy zostały wprowadzone do polskiego kodeksu karnego w ramach walki z chuligaństwem na stadionach. Dlaczego prokuratura sięga po tę przesłankę w sytuacji, gdy ma do czynienia z protestem o charakterze politycznym? I jak w ogóle doszło do zamieszek przed ośrodkiem zamkniętym w Krośnie Odrzańskim?

Rozmawiałem o tym z osobą biorącą udział w proteście, która została poturbowana przez policję oraz z prawnikiem oskarżonych.

Z ich relacji wyłania się obraz pokojowej manifestacji, nad którą w pewnym momencie stracono kontrolę. Obecna w pierwszym szeregu osób podchodzących pod strzeżony ośrodek Halina opowiada, że w pewnym momencie została uderzona policyjna pałką w głowę i zalała się krwią. Została wyprowadzona z tłumu, udzielono jej pomocy medycznej, a następnie trafiła do szpitala, gdzie założono jej pięć szwów. Mimo hospitalizacji oraz 9 dni zwolnienia lekarskiego, prokuratura nie dała wiary jej słowom i odrzuciła zażalenie. – Cios zadał ktoś z manifestujących – mieli skwitować śledczy.

– To nieprawda – mówi Halina i przekonuje, że manifestujący nie byli agresywni ani nie prowokowali policji.

Z kolei na łamach mediów lokalnych rzecznik lubuskiej policji podinsp. Marcin Maludy winę za eskalację przemocy przypisywał manifestującym, którzy nie zgłosili manifestacji, więc – jego zdaniem – ich obecność w Krośnie Odrzańskim była nielegalna.

– W pewnym momencie protestujący w tym samym czasie zaczęli atakować funkcjonariuszy. W ruch poszły kamienie, gruz, kołki. Kopano policyjne tarcze. Odpalano race i petardy – brzmi wersja rzecznika, czyli oficjalna wersja policji przekazana „Gazecie Lubuskiej” tuż po zajściach.

Maluda podkreśla też, że gdyby nie reakcja policji, doszło by do jeszcze większej eskalacji przemocy. – Gdyby nie praca policjantów (…) mogłoby dojść do poważnych zamieszek, w których mogły ucierpieć również osoby postronne – dodaje Maluda.

Halina zbija argument Maludy. – Przecież tam nie było żadnych osób postronnych, nie było też żadnej kontrmanifestacji, to kto miałby niby ucierpieć? – pyta retorycznie. Policjanci nie wiedzą, co kto robił

A co o zajściach mówią sami mundurowi będący wówczas na miejscu?

– Obrona przesłuchała 22 świadków zgłoszonych przez funkcjonariuszy biorących udział w zajściach i żaden z nich nie potrafił wskazać, od czego to wszystko się zaczęło – mówi reprezentujący oskarżonych w sprawie mecenas Marcin Czachor.

– Wiemy więc, że do pewnego momentu wszystko przebiegało spokojnie, a potem coś się wydarzyło – ale co to było, tego nikt nie jest pewien – doprecyzowuje Czachor.

– Z relacji uczestników demonstracji wynika natomiast, że przed murem SOC-u policja była już w pełnym rynsztunku bojowym, w białych kaskach, z tarczami i pałkami, i że funkcjonariusze oddziału prewencji zachowywali się agresywnie. Był używany gaz i środki przymusu bezpośredniego. czytaj także Złe miejsce o złej godzinie Andrzej Meller

Zdaniem obrony, część funkcjonariuszy wskazywała na konkretne osoby, a część nie była w stanie powiedzieć, kto i co dokładnie robił. Obrona zwraca też uwagę, że istotna część manifestujących była ubrana w jednolite czarne stroje, wiemy też, że część z nich miała na oczach gogle oraz na twarzy maski – powszechnie używane akcesoria ochronne na polskich protestach od czasów Strajków Kobiet w Warszawie.

– Rzekomi sprawcy zdarzeń byli identyfikowani także poprzez wskazane szczegóły ubioru, chustę czy szalik. Elementy, którymi, jak wiemy z relacji manifestujących, swobodnie w trakcie protestu się wymieniano – dodaje adwokat oskarżonych

Co więcej – osoby usłyszały te same zarzuty, choć były zatrzymywane w różnych momentach manifestacji. Istnieją też zasadne podejrzenia, że decyzje dotyczące zatrzymań konkretnych osób mogły zostać podjęte, jeszcze zanim manifestacja się zaczęła. Raz, dwa trzy – zatrzymany będziesz ty!

– Ja byłem wytypowany do zatrzymania od samego początku. Byłem kontrolowany już przed wjazdem do Krosna, tak samo jak w 2020 roku przed wjazdem do Warszawy – mówi Kamil Siemaszko.

W 2020 roku Siemaszko jechał wraz z osobami ze Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza z Poznania do Warszawy na największą manifestację przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego. 30 października w stolicy demonstrowało ponad 100 tysięcy osób.

Jak relacjonował TVN24 „auta, którymi podróżowali [związkowcy – przyp. aut.], były kontrolowane trzy razy, z czego ostatni raz właśnie w okolicach Pruszkowa”.

– Wyciągnęli nas z auta, skuli nas za plecami i w taki sposób przewieźli do komendy w Pruszkowie – opowiadała stacji Marta Rozmysłowicz z Inicjatywy Pracowniczej.

Zwolniono ich, gdy wielka blokada Warszawy dobiegała końca. Za te represje Siemaszko i inni doczekali się odszkodowania, a w październiku 2024 roku prokuratura wznowiła śledztwo dotyczące „przekroczenia uprawień oraz niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy policji”. czytaj także W Hajnówce rusza proces piątki aktywistów. Przestępstwo? Ratunek dla siódemki dzieci i trojga dorosłych Katarzyna Przyborska

Kontrola drogowa przed Krosnem potwierdziła, że Siemaszko udaje się na protest przed placówką SG. I gdy tylko zaczęło się robić gorąco – został zatrzymany.

– Do naszego protestu dołączyły osoby znajdujące się w zamkniętym ośrodku. Chcieliśmy podejść więc bliżej muru, żeby dać im znać, że z nimi jesteśmy i wtedy policja, w sposób totalnie nieskoordynowany zaczęła nas atakować – relacjonuje przebieg wydarzeń Siemaszko.

– Część z nas zaczęła się wycofywać i na ulicy dojazdowej do ośrodka zostaliśmy zamknięci w kotle – opowiada.

Z kotła Siemaszko trafił na komisariat, gdzie, jak się okazało, był oczekiwany. Rachel Feder: Mit Darcy'ego Mit Darcy'ego Rachel Feder Zamów

– Oficer miał na biurku wydrukowane moje zdjęcia z profili społecznościowych. „Mógłbym tam leżeć i krzyżem, a i tak byście mnie zatrzymali” – wypaliłem. Policjant tylko się uśmiechnął i zgarnął zdjęcia do szuflady. Wiedział doskonale czym się zajmuje – jestem sportowcem, trenuję sztuki walki. Gdy poprosiłem o rozkucie – usłyszałem ze śmiechem: „nie bo jeszcze nas pobijesz”.

Siemaszko został wytypowany jako jeden z liderów środowiska, na odprawie miano przekazać, że do Krosna jedzie Antifa i że jak tylko coś zacznie się dziać – należy go zatrzymać.

Obrona uważa, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Nie wyklucza też, że inne osoby również mogły być typowane.

Natomiast już na rozprawie żaden ze świadków – czyli żaden z 22 przesłuchiwanych policjantów –nie potrafił wskazać na Siemaszko, jako na osobę atakującą policję.

Wskazano natomiast na Kubę. On także chciał podejść pod mury zamkniętego ośrodka, by okazać wsparcie osadzonym.

– To było już po zakończeniu pikiety. Policja zaczęła zachowywać się agresywnie. Popychali ludzi, nadawali komunikaty, których nie dało się zrozumieć, biegali to z jednej, to z drugiej strony, w sposób nieskoordynowany – ocenia Kuba. czytaj także Fot. Jakub Szafrański Proszę państwa, oto miś [Podsiadło pisze do Bodnara] Jacek Podsiadło

– Byłem jedną z pierwszych osób zatrzymanych – mówi.

Jak ustosunkowuje się do zarzutów?

– Przyznaję się do znieważenia fukcjonariuszy, w nerwach coś mi się mogło wymsknąć. Co do czynnej napaści – być może szarpnąłem się podczas zatrzymywania. A jeśli chodzi o czyn chuligański? W żadnym wypadku!

– Pojechaliśmy do Krosna zamanifestować naszą niezgodę na to, w jakich warunkach są przetrzymywani uchodźcy, okazać solidarność – a policja i prokuratura traktują nas, jak kibiców po zadymie na meczu. Twierdzą, że przyjechaliśmy specjalnie po to, aby robić burdy.

– Przecież zanim doszło do wybuchu przemocy, odbywała się pokojowa pikieta, były przemówienia, transparenty, skandowane hasła solidarnościowe, gdzie tu więc czyn chuligański? – doprecyzowuje i ocenia sytuację Kuba. Trzy lata w zawieszeniu

Z oskarżonymi rozmawiam trzy lata po zajściach w Krośnie. Jak przekonują – zostali już ukarani, bo zastosowano wobec nich drastyczne środki ograniczenia swobód. To m.in. zakaz wyjazdu z kraju oraz obowiązek meldowania się na komendzie codziennie od poniedziałku do piątku.

– Jak to wygląda? Codziennie po pracy wpadasz na komendę, podajesz nadany ci numer PIN i odhaczają cię w systemie. Nie możesz zaplanować żadnego wyjazdu na dłużej niż sobotę i niedzielę, nie możesz odwiedzić rodziny czy przyjaciół, jeśli mieszkają gdzie indziej niż ty – wyjaśnia Kuba i dodaje, że wszyscy oskarżeni zostali de facto uziemieni w swoich miastach. czytaj także Gra w nielegalne. Między pomaganiem a pomocnictwem [reportaż z granicy] Katarzyna Przyborska

– A jeśli potrzebujesz wyjechać za granicę jak ja – dopowiada Kamil Siemaszko, który w czasie obowiązywania sankcji miał jechać na obóz sportowy jako trener – musisz wystąpić o zgodę.

– W moim przypadku przedstawiciel prawny musiał się targować z prokuratorem, który sugerował, że jak pójdę na samoukaranie, to mi tę zgodę da. To skandaliczne. Skoro się nie przyznaję do winy, to się nie przyznaję i koniec. Ostatecznie tę zgodę uzyskałem, ale wymagało to sporo ekwilibrystyki. W sądzie jak u Barei

Obrona mówi, że sama sprawa ciągnie się stanowczo zbyt długo. – Biorę udział w sprawach, gdzie przesłuchuje się po kilkadziesiąt świadków i aż tyle to wszystko nie trwa – uważa adwokat oskarżonych.

W sprawie da się dostrzec także uchybienia formalne, które każą wątpić w kwalifikacje sądu do rozpatrywania sprawy, jak i w sam obiektywizm, a także na błędy w samym akcie oskarżenia.

Prokurator twierdzi, że podejrzani przybyli na miejsce w sposób zorganizowany przez Fundację No Border.

– Zawnioskowaliśmy więc o zwrócenie się do tej fundacji z pytaniami – odpowiedzieli, że absolutnie nie byli organizatorami żadnej manifestacji – wyjaśnia Czachor. czytaj także Uchodźcy na polsko-białoruskiej granicy Gdzie oni są? Czyli kto na granicy pomaga, a kto nie [reportaż] Bartosz Rumieńczyk

Faktycznie, Fundacja No Border została założona przez Urszulę Glensk, akademiczkę i autorkę reportażu „Pinezka”. Nie ma ona nic wspólnego z ruchem anarchistycznym, który prowadzi oddolną inicjatywę No Borders Team, w ramach której jest obecny na granicy polsko–białoruską od samego początku tego kryzysu.

– To są podstawowe błędy faktograficzne – uważa obrona.

Z kolei uchybienia po stronie sądu rodzą istotne pytania o obiektywizm w orzekaniu.

– Sąd Rejonowy w Krośnie prowadzi jedną dużą sprawę karną oraz sprawy wykroczeniowe – o niewykonywanie poleceń policji, w których moi klienci zostali albo uniewinnieni, albo sprawy umorzono. Ten sam sąd prowadził też sprawy zażaleniowe oskarżonych, które zostały odrzucone.

Co z tego wynika w praktyce?

– Sędzia orzekający w tej sprawie, ma już wyrobiony pogląd na winę oskarżonych, bo odrzucał ich zażalenia na zatrzymanie przez policję. Już raz zdecydował więc, że to był czyn chuligański.

– Na pierwszej sprawie zgłosiliśmy wniosek o wyłączenie tego sędziego, zgodziła się z nami prokuratura, zgodził się z nami nawet ten sędzia, a mimo to nie został od sprawy odsunięty. Tak jakby się uparto, że to sąd w Krośnie musi tę sprawę rozpatrzyć. Żadna władza nie lubi protestów…

– Państwo od zawsze stara się opór społeczny skryminalizować. To sposób na odcinanie protestujących od bazy – czyli od społeczeństwa. Przedstawia się osoby, które chcą mieć wpływ na rzeczywistość jako chuliganów czy wręcz bandytów, aby pozbawić ich poparcia w społeczeństwie – mówi Siemaszko, który działa społecznie od wielu lat i ma na koncie wyrok ograniczenia wolności w zawieszeniu za blokowanie eksmisji wraz z Wielkopolskim Stowarzyszeniem Lokatorskim.

Również Kuba jest doświadczonym przez prawo działaczem społecznym oraz politycznym.

– Byłem karany za zniszczenie pojazdu Krzysztofa Bosaka. Odrabiałem prace społeczne. Tylko co to było za zniszczenie? Manifest polityczny! Na jego aucie zamieściliśmy napis „faszysta”. Biegły sądowy uznał, że poglądy Bosaka są zbliżone do faszyzmu, więc zostaliśmy oczyszczeni z zarzutu znieważenia. To był przełomowy wyrok, bo od tego momentu można się powoływać na biegłych i określać Bosaka mianem faszysty.

– Jestem opiekunem w ośrodku i w noclegowni dla osób bezdomnych w Poznaniu. Pracuje dla pogotowia społecznego, jestem street-workerem, pracuje z osobami w kryzysie bezdomności na ulicach. Wydaje też zupy na dworcu w Poznaniu codziennie od 17 do 19 – opowiada o swoim zaangażowaniu. czytaj także Granica – ta druga, o której nikt nie chce słuchać Alicja Palęcka

– Miałem też problemy z używkami i z alkoholem. Obecnie jestem trzeźwy, ale jakiś czas temu złamałem abstynencje, to było przed zapowiadaną na styczeń końcową rozprawą.

– To trzy lata życia w zawieszeniu – mówi. – I dalej nie wiadomo, co z nami będzie. Gdybym wiedział, że idę siedzieć, to bym się jakoś przygotował, a tak? Nie wiadomo co robić.

Także Siemaszko dostrzega represyjny charakter całej sprawy. Ale tak samo, jak Kuba nie żałuje swego zaangażowania w sprawę obrony osadzonych w polskich SOC-ach.

– Nie jesteśmy ludźmi, których można złamać.

To samo można powiedzieć o całej dziesiątce z Krosna, o piątce z Hajnówki oraz o całym ruchu pomocowym, działającym na granicy polsko–białoruskiej już od ponad trzech lat.

__ Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

 

Co jakiś czas, ktoś zadaje mi pytanie, często zahaczające o sarkazm – czy kilkuosobowe pikiety solidarnościowe cokolwiek mogą zmienić? Aby nie powtarzać się za każdym razem tych samych argumentów, postaram zebrać je poniżej.

Ostatnio, jako uczestnik Związku Syndykalistów Polski, brałem udział lub organizowałem pikiety solidarnościowe ws. zwolnienia związkowców z Auchan, Starbucks i Lionbridge. W każdym z tych przypadków część zaproszonych na pikietę osób nie przyszła, stwierdzając, że „akcja nie ma sensu”. Pomijając już, że może być to zwykła racjonalizacja nieróbstwa – znakomita, „rozsądna” wymówka, aby nic nie robić i zostać w domu i w najlepszym przypadku czytać Marksa lub Bakunina. Wierzę jednak że część osób, cierpiąc na polityczną depresję, która trawi obecnie całe społeczeństwo, autentycznie nie wierzy, że można tego rodzaju niewielkimi akcjami mieć jakikolwiek wpływ na rzeczywistość – i do nich kieruję ten tekst, bo „racjonalizatorów” nic nie przekona, zawsze znajdą sto innych wymówek.

Pierwsza, najbardziej oczywista odpowiedź na zadane powyżej pytanie jest taka: skoro ktoś mnie prosi, abym zorganizował w sprawie wymierzonych w niego represji nawet małą pikietę, to o ile akurat mam takie możliwości organizacyjne, nie rozważam za i przeciw i jak to się będzie miało do całości systemu kapitalistycznego – tylko to robię. Tego wymaga elementarne poczucie solidarności, tym bardziej że wiemy, także z własnego doświadczenia, ile głos solidarności, czasem z drugiego końca Polski, a czasem z drugiego końca świata, znaczy dla osób represjonowanych.

Ale są bardziej „racjonalne” powody organizowania tego rodzaju akcji – zwłaszcza, gdy odbywają się w ramach szerszej kampanii w wielu miastach. Weźmy przykład ostatniej akcji ws. Lionbridge – wiem, że zarząd firmy jest w głębokim szoku, że akcja nabrała tak szerokiego rozmachu i to na skale międzynarodową. Kampania ta ich rozprasza i nie pozwala racjonalnie myśleć, czego dowodem był słynny, przepełniony paniką, list do pracowników Lionbridge w którym odsłonili swoje słabe punkty i ułatwili nam zadanie. To samo obserwowaliśmy w sądzie, gdzie prezes wyglądał jakby nie spał od miesiąca – w jego przypadku sprawa toczy się o życie, o to czy sam nie zostanie zwolniony, bo od kiedy zwolnienie związkowca nabrało globalnego rozgłosu, nie jest to już sprawa lokalnego oddziału korporacji. Wiadomo, że zarząd zwolnienie związkowca chciał załatwić po cichu. Ku ich rozpaczy to się nie udało, a teraz z każdym dniem tracą grunt pod nogami. I to wszystko dzięki nawet niewielkim akcjom, takim jak np. na Słowacji.

Podobnie wygląda sprawa w przypadku kampanii ws. represjonowania związkowców w sieci kawiarni Starbucks – w Polsce odbyła się niewielka pikieta przed siedzibą firmy, która w tym roku otworzy tutaj kawiarnie Starbucks. Sama pikieta może niewiele by znaczyła, gdyby nie była częścią międzynarodowej kampanii, które w swojej masie, dzięki nagłośnieniu sprawy, wywierają ogromną presję na korporację. Na całym świecie odbyło się kilkadziesiąt mniejszych lub większych akcji w ramach tej kampanii.

W świecie Internetu dochodzi nowe narzędzie walki – strony www. Nie tylko korporacje je mają, ale coraz częściej zakładają je pracownicy, aby lepiej się organizować i informować o przypadkach represji. To również duży środek nacisku na korporacje. W Internecie toczy się wojna informacyjna, którą często udaje się wygrać aktywistom. To że korporacje zwracają szczególną uwagę na to zagrożenie, może świadczyć fakt, że Coca-Cola uznała za stosowne stworzyć stronę w języku polskim jako replikę przeciwko kampanii Killer Cola, która bierze na celownik przypadki łamania praw pracowniczych przez ten koncern.

Tak więc każde działanie mające na celu wyrażenie solidarności, nawet najmniejsze, ma sens, szczególnie jeśli stanowi część większej kampanii. Niestety wiele osób do robienia czegokolwiek podchodzi w sposób konsumpcyjny. Jednym z częstych pytań z jakim się spotykam jest: „A ile będzie osób?”. Wtedy aż się prosi odpowiedzieć: „Razem z tobą to już aż dwie”. Jakie ma znaczenie to „ile będzie osób” w podejmowaniu decyzji czy wezmę udział w akcji solidarnościowej? Czy to jest impreza rozrywkowa, że dobra zabawa warunkowana jest przez liczbę osób? Czy osoba, która rzuca pomysł pikiety musi zapewnić specjalne rozrywki, tłumy widzów, osobom, które uważają się za „zaangażowane społecznie czy politycznie”, aby w ogóle chciało im się ruszyć z domu i łaskawie „ewentualnie” cokolwiek zrobić? Pojawia się także często pytanie „a co będzie się działo” – w sensie, czy dostarczy mi to wystarczająco dużo adrenaliny. Czy akcja będzie dostatecznie radykalna i będzie „fajna zabawa”. Bo np. codzienna robota informacyjna jest strasznie nudna, lepsze są akcje robione raz na rok, ale za to z hukiem i to takie na których będzie lała się krew strumieniami i będą pokazywali ją na żywo w TV. A potem na rok cisza i lizanie ran, a w wielu przypadkach porzucenie jakiejkolwiek aktywności, bo już „będzie się miało co opowiadać wnukom i wystarczy”.

Tyczy się to także takich spektakularnych akcji jak antyszczyty – gdzie jest wielomiesięczna mobilizacja, najczęściej kilka osób uwija się jak w ukropie, na granicy zawału, żeby zapewnić publice jak najwięcej rozrywek i aby zechciała się w ogóle pojawić. I faktycznie często łaskawie wiele osób przybywa na ten spektakl, a to żeby popatrzeć, a to znowu żeby pomaszerować i pokrzyczeć, a czasem czymś porzucać. Niestety często po takim spektakularnym wydarzeniu zamiast nastąpić wzrost aktywności, następuje gwałtowny jej spadek w związku z wyczerpaniem się sił, zasobów itd. Tymczasem po „imprezie” publika, zamiast zasilić ruch, zmienia obszar swoich zainteresowań i np. jedzie na koncert. Natomiast grupka przygotowująca „spektakl” po całej akcji się wypala, kłóci o to kto w czym zawinił, itd. Często okazuje się że cała akcja po prostu przerosła możliwości organizacyjne zaangażowanych grup i coś co miało dać nowych sił, stało się grobowcem, a grupa nie jest w stanie nawet skonsumować ew. sukcesu medialnego. Tak się dzieje najczęściej, gdy chce się przeskoczyć etap ciężkiej i nudnej pracy codziennej – kilkuosobowych „żałosnych” pikiet, rozdawania ulotek i drukowania pism, budowania infrastruktury ruchu i struktur organizacyjnych – i przeskoczyć od razu do etapu wielkiego spektaklu, który magicznie z dnia na dzień wszystko odmieni, „przebudzi masy”, bez względu na aktualną sytuację społeczno-ekonomiczną.

A prawda jest taka, że niektórzy niestety traktują całą sprawę jak formę rozrywki i sportu ekstremalnego, bez względu na to jakie dane działanie będzie miało długofalowe skutki i czy w ogóle jest sens je podejmować. Co nie znaczy, że czasem spektakularne akcje nie mają sensu, ale muszą być robione z głową i stanowić część szerszej walki, ukoronowanie pewnego procesu, a nie jednorazowy wyskok „ni z gruchy ni pietruchy”, bo jest takie „ciśnienie” żeby „coś” zrobić.

Poza tym w kontekście małej stabilizacji systemu – gdy zaangażowanie społeczne ludzi jest niewielkie, zorganizowanie nawet kilkuosobowej pikiety to małe zwycięstwo nad marazmem, zwycięstwo także nad własną niemocą i lenistwem. Zwykle najpierw z systemowego monolitu wyłamują się pojedyncze jednostki nim ruszy większa fala.

XaViER

 

Demonstrację cały czas trwają, często co najmniej dwie w dziennie w Belgradzie. W dniu, w którym było prawie 109 demonstracji, policja aresztowała niektóre osoby, wyciągając je domu, by później je wypuścić. Policja bardzo się boi. Władza mówi, że ludność oszalała.

Anarchiści z ASI są aktywni od samego początku. M.in. w dużych ilościach drukują broszury i materiały na 4 różne "plenum" (nazwa używana tam dla zgromadzeń demokracji bezpośredniej). Rozdają je m.in:

  • Plenum Wydziału Filozoficznego, Plenum Studenckiego Centrum Kultury - dużego budynku w centrum Belgradu, który przez ostatnie 15 lat był pod kontrolą miasta, a nasi studenci przejęli go ponad półtora miesiąca temu i jest teraz zarządzany samodzielnie, oraz dwa plenum gmin belgradzkich, które są biednymi gminami na obrzeżach Belgradu.

Post zbiorczy sprzed 2 tygodni https://szmer.info/post/6376839

 

Pokochaj tę muzykę, Poradzisz sobie z życiem, Poznaj zasady prawdy, Zostań kim byłeś, Bądź żywy a nie martwy

view more: ‹ prev next ›