Kolejne tłumaczenie z Politico na Onecie:
O świcie, zaledwie kilka godzin po śmiercionośnej eksplozji w szpitalu w Gazie, w wyniku której zginęło kilkaset osób, na granicy Izraela z Libanem słychać było strzały i huk nadlatujących myśliwców. To tam koncentrują się największe walki.
Niezależnie od tego, kto uderzył w arabski szpital al-Ahli, sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Nadzieje pokładane są w prezydencie Stanów Zjednoczonych Joe Bidenie i prezydencie Egiptu Abd al-Fattahu as-Sisim, który ma być gospodarzem nadzwyczajnego szczytu w Kairze w sobotę.
Jednak szanse na to, że Libanowi grozi wojna na szerszą skalę, a cały region ponownie pogrąży się w chaosie, rosną z godziny na godzinę.
Gdy Hezbollah ogłosił "dzień gniewu" przeciwko Izraelowi, amerykańskie misje w regionie stały się celem protestów. Kolejne ambasady w Bejrucie zaczęły odsyłać personel, a agencje ochrony osłaniały budynki misji dyplomatycznych i europejskich organizacji pozarządowych, przygotowując awaryjne plany ewakuacji. Lewant pogrąża się w coraz większym poczuciu strachu i niepokoju.
Dyplomatyczne wysiłki, bezowocne próby
Izrael utrzymuje, że eksplozja w szpitalu spowodowała rakieta wystrzelona przez Islamski Dżihad. Z takim twierdzeniem zgadza się Biały Dom. Jednak palestyńska grupa bojowników, powiązana z Hamasem, twierdzi, że to kłamstwo i że to Izrael ponosi odpowiedzialność za tragedię. Niezależnie jednak od tego, kto rzeczywiście jest odpowiedzialny, wybuch w szpitalu, w którym setki palestyńskich cywilów schroniły się przed izraelskimi nalotami na enklawę, odbił się echem praktycznie wszędzie.
A także spowodował, że Joe Biden podróżujący po regionie musiał zmienić plany. Jego środowe spotkanie z arabskimi przywódcami w Jordanii zostało odwołane. Rozmowy miały odbyć się po jego wizycie w Izraelu, gdzie prezydent USA zmierzył się z wyzwaniem okazania solidarności, jednocześnie naciskając na niechętnego premiera Benjamina Netanjahu, aby zezwolił na wpuszczenie pomocy humanitarnej do Strefy Gazy.
"Mam 28 lat i to piąta wojna w moim życiu". Kiedyś mogliśmy mówić o kryzysie humanitarnym. Dziś to katastrofa
W oświadczeniu Białego Domu stwierdzono, że decyzja o odwołaniu spotkania z jordańskim królem Abdullahem II, egipskim przywódcą as-Sisim i prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem została podjęta wspólnie w związku z eksplozją w szpitalu.
Jednak arabscy przywódcy dali jasno do zrozumienia, że nie mieli nadziei na to, że spotkanie okaże się owocne. Mahmud Abbas wycofał się jako pierwszy, jeszcze zanim minister spraw zagranicznych Jordanii Ajman Safadi zasugerował, że rozmowy byłyby bezcelowe. — Nie ma sensu rozmawiać teraz o czymś innym niż powstrzymanie wojny — powiedział, odnosząc się do niemal nieustannego bombardowania Strefy Gazy przez Izrael.
USA (znowu) w ogniu krytyki
Rezygnacja z wizyty w Jordanii pozbawiła przywódcę USA szansy na rozmowę twarzą w twarz, która miałaby pomóc w opanowaniu kryzysu. Amerykańskie wysiłki legły w gruzach.
Stany Zjednoczone już wcześniej spotkały się z ostrą krytyką w regionie za zbytnie opowiadanie się po stronie Izraela i za brak potępienia izraelskiego rządu odpowiedzialnego za śmierć cywilów w Strefie Gazy. W międzyczasie arabscy przywódcy zlekceważyli wysiłki sekretarza stanu USA Antony'ego Blinkena, który próbował nakłonić ich do potępienia Hamasu. Część państw odmówiła uznania organizacji za grupę terrorystyczną, postrzegając ataki z 7 października jako nieuniknioną konsekwencję niepowodzenia w zapewnieniu Palestyńczykom dwupaństwowego rozwiązania i zniesienia 16-letniej blokady Strefy Gazy.
To, czy ktokolwiek może teraz powstrzymać wojnę, nie jest pewne. Mimo wszystko z ust Joego Bidena po ataku Hamasu padło jedno wyróżniające się słowo: nie. — Do każdego kraju, każdej organizacji, każdego, kto myśli o wykorzystaniu sytuacji, mam jedno słowo: nie — powiedział.
Jednak obecnie jest ono zagłuszane przez wściekłe okrzyki zemsty. Gniew ogarnął wszystkie strony w regionie. Stare nienawiści i żale odrodziły się, a ciosy typu "oko za oko" nabierają na sile. — Krzyczcie "mordować" i "wypuśćcie psy wojny" — mówił Marek Antoniusz w "Juliuszu Cezarze" wzniecając rewoltę tłumu. Nawoływanie szekspirowskiego bohatera jest dziś powszechnym na Bliskim Wschodzie
sentymentem, przesłaniającym rozsądek i dyplomację.
"Każdy terrorysta Hamasu jest trupem"
Bezpośrednio po ataku z 7 października Izraelczyków ogarnęła zrozumiała wściekłość. A Benjamin Netanjahu ją wykorzystał. Obiecał zemstę na Hamasie i zobowiązał się do zniszczenia wspieranej przez Iran palestyńskiej grupy bojowników. — Każdy terrorysta Hamasu jest trupem — powiedział kilka dni później.
Izrael nie ogłosił jednak oficjalnie, że rozpocznie misję lądową — czyli coś, od czego powstrzymywał się w ostatnich latach ze względu na ryzyko utraty dużej liczby żołnierzy. Mimo to zwiększył liczebność wojska i ilość uzbrojenia wzdłuż granicy i powołał 300 tys. rezerwistów — najwięcej od kilkudziesięciu lat. Dwa dni po atakach Hamasu Benjamin Netanjahu miał powiedzieć Joemu Bidenowi, że Izrael nie ma innego wyjścia, jak tylko rozpocząć operację lądową. Publicznie ostrzegł Izraelczyków, że kraj czeka "długa i trudna wojna".
Jedyna nadzieja na to, że region nie pogrąży się w chaosie, zależy m.in. od tego, czy Izrael ponownie zweryfikuje postawione sobie cele i zdecyduje się na nierozpoczynanie ofensywy lądowej na Strefę Gazy. Ta mogłaby okazać się bodźcem dla Hezbollahu i jego sojuszników do rozpoczęcia ataku na pełną skalę — albo przez południową granicę, albo na Wzgórza Golan.
Takie było z pewnością przesłanie Ahmeda Abdul-Hadiego, głównego przedstawiciela Hamasu w Libanie. Abdul-Hadi powiedział POLITICO, że izraelska ofensywa lądowa w Strefie Gazy to jeden z kluczowych czynników, które mogłyby w pełni zaangażować Hezbollah w konflikt.
Wszystko zależy od Izraela
Hezbollah nie będzie zwracał uwagi na groźby ze strony kogokolwiek, by nie brać udziału w wojnie. Będzie ignorował ostrzeżenia, by się do niej nie mieszać. Czas, w którym Hezbollah będzie chciał przystąpić do wojny, będzie zależał od izraelskiej eskalacji i incydentów w terenie, a zwłaszcza od tego, czy Izrael spróbuje wkroczyć do Strefy Gazy — dodał.
Libańscy politycy pokładają teraz nadzieję w tym, że Izrael nie zdecyduje się na przeprowadzenie ofensywy lądowej na gęsto zaludnioną enklawę — operacji, która prawie na pewno doprowadziłaby do dużej liczby ofiar wśród ludności cywilnej i wywołałaby nie tylko prawdopodobną interwencję Hezbollahu, ale też kolejną falę arabskiego gniewu. Widzą oni pewną szansę w ostrzeżeniu Joego Bidena, że jakikolwiek ruch ze strony Izraela mający na celu ponowną okupację Strefy Gazy byłby "wielkim błędem". Spóźniony Waszyngton próbuje teraz wpłynąć na działania strony izraelskiej.
Nie ma innego wyjścia jak zlikwidowanie Hamasu. Stawką jest bezpieczeństwo nie tylko Izraela, ale także Europy [OPINIA]
A to, w jaki sposób łączy się to z deklarowanym przez Benjamina Netanjahu celem "zburzenia Hamasu" i "pokonania krwiożerczych potworów", jest jedną z wielu niewiadomych, które zadecydują o tym, czy psy wojny zostaną wypuszczone.
Pozorna przerwa w izraelskich operacjach naziemnych daje niektórym powody do nadziei. Mimo to jednostki są w gotowości i czekają na rozkazy, a rzecznik izraelskiego wojska zasugerował we wtorek, że atak naziemny na pełną skalę jest przygotowywany.
Izraelscy dowódcy kontra rząd Izraela
Michael Young, analityk z Carnegie Middle East Center w Bejrucie, podejrzewa, że obecnie Izrael próbuje na nowo przemyśleć swoje cele. Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, że izraelscy dowódcy uświadomili sobie, że ofensywa lądowa byłaby nie tylko krwawa, ale także nie uwolniłaby Gazy od Hamasu.
Kiedy Organizacja Wyzwolenie Palestyny została zmuszona przez Izrael do opuszczenia Libanu w 1982 r., nadal była w stanie utrzymać obecność w kraju, a Jaser Arafat powrócił do niego w ciągu roku — stwierdził Young.
Aszraf Rifi, były szef Libańskich Sił Bezpieczeństwa Wewnętrznego, powiedział POLITICO, że uważa, iż izraelscy generałowie są prawdopodobnie tak samo za powstrzymaniem ofensywy, jak ich zachodni sojusznicy. — Dowódcy zawsze są mniej entuzjastycznie nastawieni do wojny niż politycy, a izraelscy wojskowi są zawsze ostrożni — powiedział.
Miejmy nadzieję, że tak jest. W przeciwnym razie wszyscy zostaniemy wrzuceni do piekła — dodał.
Jest ogromna, jej powierzchnia jest wręcz gigantyczna w skali krajów europejskich, co utrudnia wrogowi atak wielotorowy - musi angażować masę sił żeby utrzymać wszystkie kierunki natarcia. Zobacz z jakim bólem przychodzi teraz Rosjanom zdobywanie czegokolwiek: a potem i tak są wypierani, jak wczoraj, z pozycji na Donbasie.
I Ukraina nie jest aż tak płaska. Ma wiele fajnych nisz do obrony. Weź taki Bachmut: myślisz że czemu Rosjan najpierw wykańczano w walkach o każdą ulicę, żeby potem wpuścić ich do zrujnowanego miasta? Bo to pułapka: wzgórza wokół Bachmutu stanowią świetne pozycje artyleryjskie. Bez przeszkód w postaci budynków SZU mogły napieprzać w ruiny miasta ile wlezie, masakrując dosłownie rosyjskich żołnierzy jak w maszynce do mielenia.
W Polsce cholernie trudno o takie punkty oporu ale też o tzw chokepointy, czyli miejsca w których teren wymusza np. jazdę kolumnami. Pod Charkowem jest tego masa, dlatego Ukraińcy tak sprawnie niszczyli czołgi i pojazdy pancerne w pierwszych dniach wojny. W Polsce śmiano się z "linii Wisły", a przecież to jedyna realna opcja na jakąkolwiek wojnę obronną ze Wschodem. Ukraina ma całą bogatą deltę Dniepru, wszystkie jej dorzecza tworzą mocno mozaikowy krajobraz, i pomimo małych różnic wzniesień, nie można przez ten kraj ot tak po prostu przejechać na przełaj. A tu jest dość punktów, z których można to zrobić, zwłaszcza jeśli założyć że inwazja nastąpi z terenów Białorusi, Kaliningradu i obecnej Ukrainy jednocześnie.
Wszystkie atuty obronne, jakie miała geografia Polski, przestały istnieć. Najpierw po 1945 od kraju odpadły tzw Kresy, których błotniste bagna i niskiej jakości drogi potrafiły sprawić kłopot tej części Armii Czerwonej która w 1920 chciała połączyć się z głównym natarciem na Warszawę. Potem to, co zostało, zmeliorowano do cna, multum rzek kompletnie wyschło, osuszono torfowiska i rozwinięto infrastrukturę na wschodzie na tyle, że dzisiaj kolumny pancerne np. z Białorusi mogą przyjechać drogą szybkiego ruchu. Nic dziwnego że w swojej desperacji politycy kminią teraz jakieś chore pomysły z polami minowymi. Skoro zniszczyło się naturalny krajobraz ściany wschodniej, a rzeki wyregulowało się betonowymi kanałami, żeby gąsienice miały łatwiejszy przejazd, to teraz trzeba wymyślać na siłę.