Jak doszedłeś do wniosku że to "Żydzi u władzy" są explicite zagrożeniem?
Tylko dlatego że kapitalizmowi pasuje nabijać akurat tak zorientowaną kontrowersję (jest to świetny czynnik odwracający uwagę od problemów u podłoża systemu i zniechęca do krytykowania go od pewnej strony).
To nie tak że jak przyjdzie jakiś lewak i będzie opowiadać skrajnie lewackie kontrowersyjne rzeczy to dadzą mu taką samą platformę.
Nikt ci tego nie powie. :) Serio, wiesz to najlepiej sam*. Są różne pytania które można sobie zadać, ale każdy jest inny i odczuwa to samo inaczej. Jakikolwiek szablon może akurat do ciebie nie pasować.
Jest jedna rzecz, która się nie zmienia: ludzie którzy nie są trans, nie poświęcają wiele czasu na zastanawianie się nad tym. Jeśli to tylko przelatująca myśl, to nie będzie cię męczyć na tyle żeby to roztrząsać. A to już poważny sygnał że coś może być na rzeczy. I to jest najlepsza wskazówka, a nie to, czy kiedyś tam w swoim życiu wpisywał*ś się w jakiś obraz męskości czy kobiecości.
Co do problemu z naszą planetą, to myślę że jedno nie może wykluczać drugiego.
Gwarantuję ci że pierwszego dnia w którym stanie się jasne, że istnieje bezpieczne refugium na innej planecie, bogacze spierdolą tam natychmiast, zabierając całe dwory swoich poddanych ze sobą, w tym również masę topowych naukowców i ludzi którzy mogliby pomóc rozwiązać kryzys tutaj. Jeśli nie spierdolą natychmiast, to zrobią to zaraz w momencie, w którym kryzys nabrzmieje. Ale wcześniej zadbają o to, by całe możliwe środki finansowe zostały skierowane na "ich" cel - i nie będą powstrzymywać się przed wysysaniem hajsu z gospodarek państwowych tylko po to żeby kupić sobie ucieczkę.
Jako gatunek nie jesteśmy wcale za bardzo problem-solving. Nie na wysokich szczeblach. Nie lubimy tego, bo to wymaga koszmarnych poświęceń, dogadywania interesów różnych grup, etc. Robimy to głównie wtedy, kiedy nie czujemy że mamy alternatywę, albo (jak w nauce czy astronautyce) nie widzimy innego rozwiązania niż obecne. Ale kiedy pojawi się droga prostej ucieczki bez odpowiedzialności...?
Reszta brzmi... jak serial s-f. Też oglądałam For All Mankind, też lubiłam paczać jak harvestują asteroidę (btw koszt jej wydobycia oszacowali na tryliony dolarów...). Od dziecka lubię cykl Homeworld, endżojuję te bajki. Ale to jednak bajki. Żebyśmy serio mogli myśleć o lataniu w kosmos i o wszystkim co wymieniłeś, musielibyśmy kompletnie wymienić sobie system polityczny na Ziemi. Inaczej większość z nas nigdy się od niej nie oderwie. Skoro mamy się więc już inspirować s-f, to najlepiej Star Trekiem.
I co to będzie za życie, wiecznie zależne od kaprysu technologii dostarczającej powietrze, chroniącej nas przed śmiercionośnym promieniowaniem słonecznym? Postawimy wszystko na iluzję "terraformacji" (która jest koncepcją skrajnie spekulatywną, w ogóle nie musi się udać) i zamiast starać się ze zdwojoną, strojoną siłą, żeby zachować Ziemię za wszelką cenę, będzie nam po prostu łatwiej polecieć sobie w cholerę przy okazji drobniejszych kryzysów. A raczej nie "nam" tylko wąskiej elicie i osobom, które potencjalnie mogłyby pomóc nam ten kryzys zażegnać. To oczywiście przy założeniu że serio zmienimy klimat Marsa na ziemski, że cały projekt się uda.
Nie wiemy nawet czy będziemy w stanie się tam rozmnażać (patrz akapit o problemach z erekcją itp, dodaj do tego problem z kośćmi: na Marsie osoby z macicami nie będą zdolne rodzić inaczej niż przez cesarskie cięcie, być może następne pokolenia będą mieć kości miednicze tak zdeformowane że w ogóle nie utrzymają płodu w pełnym stadium rozwoju).
Najbardziej prawdopodobne jest to, że większość kolonistów umrze. Z przyczyn zupełnie naturalnych. Nawet jeśli wybierzemy tylko garstkę najsprawniejszych fizycznie (a tak będzie - niewykluczone że twoi czy moi potomkowie w razie zagłady po prostu zostaną tutaj by umrzeć) to jest spora szansa na to, że ekstremalne warunki nowej planety i samej przestrzeni kosmicznej, w której lot trwa dwa lata, po prostu nas zabiją. Wystarczy jeden z opisanych czynników: jak nie osteoporoza albo inne choroby układu kostnego to problemy z krążeniem krwi, albo z florą jelitową. To ostatnie jest najbardziej bezlitosne, rzadko dostrzega się rolę jelit w organizmie, a to praktycznie "drugi mózg" człowieka. W najbardziej pesymistycznym scenariuszu umrą wszyscy koloniści, w różnym tempie. Albo będą trwale niepełnosprawni i niezdolni do życia.
W dodatku nie ma opcji, że "wyrobimy przystosowanie". Kto ma je wykształcić? Będziemy wysyłać tam wciąż nowe osoby. Te, które "nie rokują" na przetrwanie na Marsie, zostaną na Ziemi, jak mówiłam. Jeśli jakimś cudem rozmnażanie tam zaskoczy, to ewentualne przystosowanie wyrobią tylko potomkowie kolonistów. W razie kataklizmu wysłanie ludzi w kosmos może nigdy nie być bezpieczną opcją.
Plus fajnie by było gdybyśmy na Marsie znaleźli wszystkie zasoby potrzebne do przetrwania cywilizacji zależnej od technologii, a więc oprócz tej słynnej terraformacji klimatu i gleb powinniśmy jeszcze mieć tam dostęp do metali ziem rzadkich i wszystkich pierwiastków chemicznych niezbędnych do syntezy leków.
To wszystko są ogromne, gigantyczne pieniądze i środki które będą przeznaczane na skrajnie spekulatywne co by było gdyby (gdyby kolejna asteroida, kolejne globalne wymieranie itp). Kosztem realnych wydatków na potrzeby społeczne i ochronę środowiska Ziemi - być może jedynej takiej planety w całym wszechświecie.
Wszystko to za cenę ignorowania faktów biologicznych podanych w tym tekście. Wolimy postawić w ruletce na opcję drugą, przedstawianą przez autora ("a co jeśli jakimś cudem przeżyjemy", "w końcu ewolucja jest osobliwym procesem" itp).
A jeśli kiedykolwiek oderwiemy się od planety, to nawet w przypadku jej odrodzenia w przyszłości nigdy już na nią nie wrócimy, bo nie będziemy do tego biologicznie zdolni.
To z czym mamy teraz do czynienia, czyli kolejny hajp na podbój kosmosu, to nie jest wyraz jakiegoś pierwotnego instynktu przetrwania. To dosłownie kaprys miliarderów, którym marzy się ucieczka od odpowiedzialności za to, co zrobili planecie i nam wszystkim. Oni naprawdę marzą o jakimś zakątku kosmosu tylko dla siebie, gdzie będą rozmnażać się z najpiękniejszymi i wybranymi przez siebie (białymi) kobietami i gdzie nie dosięgnie ich ani ludowy gniew ani konsekwencje własnych czynów. A, i będą mogli znów bawić się w dyktatorów, uznając się za najmądrzejsze jednostki w okolicy.
Nie warto w to iść. W kosmosie powinniśmy prowadzić najwyżej badania naukowe. Pod ogromnym rygorem.
Nie do końca. Jak pokazał przykład USA, najlepszą sytuacją dla Januszy była sytuacja, w której prawo imigracyjne jest bardzo surowe. Bo wtedy Janusze zatrudniają imigrantów "nielegalnych", których łatwiej terroryzować, słabo opłacać i zmuszać do robienia co tylko się zapragnie. W Polsce ten problem był już przed pełnoskalową wojną w Ukrainie i dokładnie tak samo się objawiał: zdesperowani i biedni Ukraińcy pracowali w gospodarstwach rolnych za grosze, niektórzy byli bici, ale żaden przecież nie zgłosiłby tego policji, bo by go deportowano. Dopiero Trump w Stanach naruszył tę "delikatną równowagę" - zresztą z tragicznymi skutkami dla gospodarki. Ale Trump nie gra dla Januszy, tylko dla miliaderów, i ma z pewnością inne plany.
Januszom zależy więc jednocześnie na tym, żeby imigranci byli, ale też żeby znali swoje miejsce i znajdowali się w tak szarej strefie jak to tylko możliwe.
Owszem, to samo jest w The Expanse. Problem z paliwem. Nie mamy go. Mieliśmy odnaleźć mityczny Hel-3 na księżycu, ale jak dotąd ekspedycje które wyszły w tym kierunku nie znalazły nic. Poruszamy się totalnie po omacku, nie mamy dość zasobów - ani zasobów materialnych, ani zasobów wiedzy. In the end nie wiemy nawet CZY W OGÓLE WARTO kolonizować inną planetę i jakie korzyści mogłoby to przynieść.
Z głębokiej frustracji przemianami pokoleniowymi, podbijanej przez narracje które skłaniają się ku redpillowskim fantazmatom. To tak w skrócie. Doszliśmy do etapu w którym mężczyźni tak dalece pożądają kobiet jako czegoś co im się "należy", że przechodzą do otwartej nienawiści wobec nich. Wymyślają sobie buzzwordy typu "epidemia samotności mężczyzn", bo są rozczarowani, że kobiety nie można, jak jeszcze lekko ponad sto lat temu, wziąć za mordę i przypisać do męża. I nakazać jej posłuszeństwo.
Kultura się zmieniła, kobiety też się zmieniły, teraz actually wypada cokolwiek sobą reprezentować żeby jakąś zainteresować i utrzymać przy sobie, a przecież ojce i dziadki nie musiały. Baba była im niejako przydzielana społecznie, bo albo do małżeństwa zmuszała ją konieczność ekonomiczna albo względy kulturowe. Zawsze można było ją zaszantażować odcięciem od zasobów, albo po prostu przyłożyć żeby się słuchała - i świat był piękny.
Kobiety się zmieniły, ale mężczyźni niekoniecznie. Niektórzy i owszem - i oni nie mają dziś takich problemów, albo mają inne, ale nie muszą obligatoryjnie kobiet nienawidzić. Ale ci, którzy się nie zmienili, zmienić się nie chcą. Ich głowy wypełnia pytanie: "dlaczego, skoro jestem obiektywnie silniejszy fizycznie i bardziej zdeterminowany od przeciętnej baby, muszę w ogóle skakać wokół tematu?". Ponownie: ojce nie musiały. A skoro "baby mnie nie chcom", to rodzi się frustracja i taki typek zastanawia się dalej nad tym dlaczego one mają dziś czelność w ogóle mu pyskować, odpowiadać sarkastycznie, OBNOSIĆ SIĘ z tą swoją niezależnością? Dlaczego niby nie mogę nic im zrobić?".
A potem wystarczy często parę łyków gorzały, jakaś skumulowana latami agresja, i tak się jakoś samo dzieje panie wysoki sądzie, ona sama mi naszła.