Krzysztofa Kononowicza poznała cała Polska w 2006 r. jako kandydata na prezydenta Białegostoku. Zasłynął hasłem: „Żeby nie było bandyctwa, żeby nie było złodziejstwa, żeby nie było niczego”. Padł ofiarą cyników, którzy żerowali na jego umysłowej bezradności. I próbowali zarobić także na jego śmierci.
Jego kandydaturę na prezydenta Białegostoku wymyślili ludzie z Polskiej Partii Narodowej Leszka Bubla. Miała być kpiną z ówczesnej klasy politycznej.
Pisały o nim gazety na całym świecie, ilustrując teksty zdjęciem postaci w charakterystycznym tureckim swetrze z bazaru. Za tą szczególną sławą poszła rólka w filmie „Ciacho”, udział w radiowej reklamie jednego z operatorów internetu. I to internet stał się przekleństwem człowieka mieszkającego w niewielkim drewnianym domu przy ul. Szkolnej 17 w Białymstoku.
– Kononowicz jako kandydat na prezydenta Białegostoku nie był jakimś magicznym obywatelskim objawieniem. Wymyślili go ludzie z Polskiej Partii Narodowej Leszka Bubla znanego z antysemickich ekscesów. A wymyślili, bo miał być kpiną z ówczesnej klasy politycznej – opowiada jeden z obserwatorów losów Krzysztofa Kononowicza. Zastrzegając anonimowość ze względu na internetowych hejterów, odsyła do Kononopedii, czyli kompendium wiedzy o bohaterach „Uniwersum Szkolna 17” i „Mlecznego człowieka”, filmów na YouTube w specyficzny sposób przedstawiających ich życie. To kraina pełna dziwacznych pseudonimów, wykreowanych życiorysów, gdzie ktoś, kto podaje się za lekarza, okazuje się nie mieć studiów medycznych, a ktoś inny jest zawziętym antyszczepionkowcem i zwolennikiem teorii spiskowych.
W 2015 r. Kononowicz, bezrobotny ze stwierdzoną niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim, został ciężko pobity w swoim domu. Napastnicy, skazani rok później na kary pozbawienia wolności, okradli go, choć nie wiadomo, z czego można by okraść. Cztery lata później Kononowicza napadnięto po raz drugi. Jądro ciemności
Był już sławny w polskim internecie. Na początku stycznia 2020 r. jego kanał na YouTube przekroczył 100 tys. subskrypcji. Filmy obejrzano ponad 26 mln razy. W 2022 r., po programie „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz, rzecznik praw obywatelskich interweniował w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Uznał, że filmiki nie tylko są wulgarne i przemocowe, ale przede wszystkim uwłaczają godności Krzysztofa. KRRiT podjęła działania. Przewodniczący Maciej Świrski w listopadzie 2022 r. zawiadomił białostocką prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby nagrywające i umieszczające w sieci filmy z Kononowiczem. Zawiadomił też Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości, a do centrali YT wystąpił o zdjęcie z serwisu tych materiałów. Bezskutecznie. Prokuratura w Białymstoku w lutym 2023 r. poinformowała, że nie ma podstaw do wszczęcia postępowania w sprawie znieważania i znęcania się nad bohaterem „Mlecznego człowieka”. Szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe Wojciech Zalesko tłumaczył lokalnej gazecie, że „dokonano rozpytania osoby, wobec której miało dojść do znęcania. Ta osoba kategorycznie zaprzeczyła, aby dochodziło do jakiejkolwiek formy znęcania się nad nią. Nie czuła się pokrzywdzona w związku z tym, że filmy z jej udziałem zamieszczane są na różnego rodzaju portalach internetowych. Generalnie wyraziła zadowolenie, że takie nagrania są dokonywane”. Te nagrania to m.in. historia o grobie, jaki miał zostać wykopany dla Kononowicza w jego ogródku (bał się tego grobu), o urnie z rzekomymi prochami jego rodziców (płakał nad tą urną), o paczkach od „fanów”, którzy wysłali mu fekalia. Są wyzwiska, bieda, epatowanie odleżynami, awantury. Jest podkreślanie wsparcia człowieka w potrzebie i prawdziwe jądro ciemności. Dzisiaj to jądro ciemności eksploatuje na YouTube Zbigniew Stonoga, w Wikipedii opisany jako „polski przedsiębiorca, wideobloger i działacz polityczny, sygnalista odpowiedzialny za publikację akt śledztwa w sprawie afery podsłuchowej w Polsce (2014)”. W marcu 2025 r., po sześciu latach procesu dotyczącego działania na szkodę spółki Viamot, został skazany w pierwszej instancji na cztery i pół roku więzienia, 50 tys. zł grzywny i 10-letni zakaz zajmowania stanowisk w spółkach handlowych. A od ponad miesiąca nagrywa wywiady z osobami zaangażowanymi w filmy z Krzysztofem Kononowiczem, deklarującymi dzisiaj, że mają wyrzuty sumienia, lub zapewniającymi, że chcącemu nie działa się krzywda, choć był jak dziecko. Bo przecież nie był ubezwłasnowolniony, robił, co chciał, a chciał być bohaterem filmów, które zarabiały na YT. Ile? Tego nie wiadomo. Ci, którzy zaczynali kręcić filmiki na Szkolnej, twierdzą, że nawet ponad 100 tys. zł miesięcznie. Ci, którzy stworzyli „Mlecznego człowieka”, zaprzeczają tym tysiącom, ale kwot nie podadzą, bo istnieje coś takiego jak tajemnica przedsiębiorstwa. Oddział zamknięty Do białostockiego hospicjum Kononowicz trafił 18 lutego. Ze szpitala wojewódzkiego zadzwonili dzień wcześniej z pytaniem o miejsce dla pacjenta w stanie terminalnym. Było. Dyrektorka Urszula Dobrydnio początkowo planowała położyć umierającego Krzysztofa na parterze. Oddziałów jest siedem. Niewielkie, po 10 łóżek. Sale dwu- i trzyosobowe. Są też izolatki, ale tam trafiają szczególnie trudne przypadki. – I wtedy przyszli do mnie przełożona pielęgniarek, personel z oddziału, pokazali zdjęcia pana Krzysztofa i filmy zrobione w szpitalu, gdzie trafił w ciężkim stanie i skąd miał zostać przewieziony do nas. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo chorzy są ludzie, którzy mu to robią… – opowiada Dobrydnio. Dowiedziała się, że w sieci już krąży informacja – Krzysztof Kononowicz trafi do nich następnego dnia. Podawano nawet godzinę. Było jasne, że informacja wypłynęła ze szpitala. Dyrektor Dobrydnio zdecydowała, że nowy pacjent nie zostanie ulokowany na parterze. Wybrano pierwsze piętro, dwuosobową salę, ale chorego, który zajmował w niej jedno z łóżek, przeniesiono. Kononowicz miał leżeć sam, by nie narażać przypadkowych ludzi na spotkania z tymi, którzy wpadną na pomysł, by go odwiedzić. Wyznaczono lekarza; takiego odpornego psychicznie, gotowego poradzić sobie z najtrudniejszymi sytuacjami. – Wiedzieliśmy, że pan Krzysztof nie ma rodziny. Ale widzieliśmy film ze szpitala… Zasłoniliśmy okna roletami, by niczego nie dało się podejrzeć. Mamy balkony, a na balkon teoretycznie zawsze można wejść – opowiada Urszula Dobrydnio. Kiedy 18 lutego ze szpitala zadzwoniono, by przekazać, o której będzie transport, po białostockich forach błyskawicznie rozeszła się informacja, że karetka przyjedzie do hospicjum między godziną 13 a 14. Dobrydnio uprzedziła lekarza, że mogą być problemy. I zadzwoniła na komisariat na wypadek, gdyby za Kononowiczem ruszyli tropiciele. Od dzielnicowego dostała numer telefonu w razie kłopotów. Policja uruchomiła dodatkowy patrol. W hospicjum pocztą pantoflową dowiedzieli się, że w szpitalu do Krzysztofa mógł wejść każdy. I wchodził. Na YouTube bez trudu można znaleźć nagranie trwające 19 sekund – autor filmuje aparaturę przy łóżku, zadaje pytanie: „Jak Krzysiek się czujesz? Dobrze czy źle?”. Z trudem można zrozumieć wyszeptaną odpowiedź: „Słabo”. Takich filmów z półprzytomnym człowiekiem jest więcej. I opowieści, jak to ściskał za ręce odwiedzających i szeptał: „Zabierzcie mnie do domu”. Urszula Dobrydnio: – Zdecydowaliśmy, że odcinamy pana Krzysztofa od wszystkiego. Nie miał żadnej rodziny, która byłaby upoważniona do kontaktu, udzielania informacji, współdecydowania. Szpital wojewódzki przesłał mi „dokument”, z którego wynikało, że ponoć upoważnił jednego z panów nagrywających te filmy do odwiedzin i informowania o jego stanie. To Rafał Kosno z Białegostoku. W 2024 r. kandydował do Parlamentu Europejskiego z listy Bezpartyjnych Samorządowców, rok wcześniej w wyborach parlamentarnych z listy Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców. W sieci można znaleźć firmowaną jego nazwiskiem Federację Zielonych, którą sąd zdelegalizował w 2012 r. Kosno, tak jak pojawił się u Kononowicza w szpitalu, tak usiłował się do niego dostać w hospicjum. Tego samego dnia, kiedy został tam przywieziony. Wieczorem. Usłyszał, że wstępu do chorego nie ma, a pan Krzysztof nikogo nie upoważnił do wizyt. Kosno próbował odwołać się do pisma, które złożył w szpitalu – skan przesłano do hospicjum, ale na kartce nie było podpisu Krzysztofa Kononowicza. – Nawet jeśli pacjent ma połamane dwie ręce i nie może się samodzielnie podpisać na takim dokumencie, to przy świadkach robi to w jego imieniu lekarz, podpisuje się swoim nazwiskiem, stawia pieczątkę. Na świstku przesłanym nam przez szpital niczego takiego nie było i nie rozumiem, jak w ogóle można było coś takiego honorować – mówi dyrektorka hospicjum, nie kryjąc zdenerwowania. Poinformowała cały personel, że za wynoszenie informacji o Kononowiczu, sprzedawanie jego zdjęć czy nagrywanie filmów będzie zwalniać dyscyplinarnie. – Nikt nie naruszył zasad. Dzięki tym ludziom pan Krzysztof mógł odejść godnie – podkreśla Urszula Dobrydnio, która telefon o śmierci tego wyjątkowego na swój sposób pacjenta dostała 6 marca przed 6 rano. Czas apokalipsy Natychmiast pojechała do hospicjum. Priorytetem była dyskrecja. Pierwszy telefon – do zakładu pogrzebowego, z którym mają podpisaną umowę w porozumieniu z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie na wypadek zgonu pacjenta bez rodziny mogącej zadbać o pogrzeb. Od właściciela usłyszała: „Boże Święty! To oni mi żyć nie dadzą”. „Oni” to „fani” Kononowicza, „opiekunowie” nagrywający filmy z nim i monetyzujący je na YT. Już wówczas usłyszała, że ludzi z tego zakładu do Kononowicza na Szkolną 17, gdzie mieszkał, wzywano kilkanaście razy. Żeby przyjechali, bo umarł. No to przyjeżdżali, ale żył. Przyjazdy samochodu do przewozu zwłok nagrywano i wrzucano do sieci… – Jakim podłym trzeba być, by robić takie rzeczy – mówią w hospicjum, a dyrektorka nie kryje, że najbardziej ją szokują ci, którzy te filmy oglądali, komentowali, wysyłali znajomym. Dobrydnio zawiadomiła też Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie (MOPR).